Być może uznali, że symbolicznym końcem kłopotów światowych gospodarek jest bankructwo ikony amerykańskiego przemysłu, koncernu General Motors. Być może. Niemniej w poniedziałek fala zakupów przelała się przez światowe rynki akcji. Nie ominęła też polskiej giełdy, do której recesja jeszcze nie dotarła, a według pesymistów wkrótce ma dotrzeć.

Ceny akcji wzrosły w dawno niespotykanej skali (WIG20 +6,3 proc.). Jednak taka sesja, choć imponująca, nie oznacza jeszcze nowej giełdowej hossy. Do tej przede wszystkim potrzebne są pieniądze, a tych niestety wciąż brakuje (wczoraj obroty niewiele odbiegały od tegorocznej mizernej średniej). Duże pieniądze, które rozkręciły poprzednią hossę, teraz znajdują się na bankowych lokatach Polaków. Owszem, niektóre fundusze inwestycyjne sygnalizują, że zauważalny jest wzrost zainteresowania zakupem ryzykownych jednostek uczestnictwa. Na razie to jeszcze za mało, by zmienić obraz rynku.

Jak pamiętamy, dla wielu klientów TFI przygoda z rynkiem kapitałowym zakończyła się klęską. Zanim rozpoczną kolejną, z pewnością upłynie jeszcze wiele miesięcy, a może nawet lat. Dla wielu związek z giełdą zapewne ograniczy się tylko i wyłącznie do działalności ich funduszy emerytalnych.

Ale dla wielu doświadczenia ostatnich lat były też lekcją ekonomii. Nauczyli się, że akcji nie kupuje się wtedy, gdy są drogie. Gdy spojrzymy na dzisiejsze wyceny, to okaże się, że średnio są one w okolicach poziomu szczytu poprzedniej hossy.

[link=http://blog.rp.pl/blog/2009/06/02/cezary-adamczyk-gielda-bywa-irracjonalna/]Skomentuj[/link]