Pierwszymi ofiarami byli eksperci ONZ do spraw lodowców. Od dwóch lat głosili, że lód zniknie z Himalajów. Była już nawet ustalona data – 2035. Dlaczego nie w roku 2034 albo 2036 ? Profesor Graham Cogley z Ontario wytłumaczył to w tym tygodniu w Kopenhadze: "Komuś się przestawiło". Z wyliczeń wynika, że dopiero w 2350 r. Zero tu, zero tam. Wiadomo upał. Szkoda, że nam wcześniej nie powiedzieli, poczekalibyśmy z wymianą żarówek jakieś 300 lat.
Wszystko się myli. Mejle, które miały zawierać naukowe dowody na ocieplenie, brzmią jak podsłuchy kilku cwaniaków przygotowujących skok na kasę. Rok temu Unia Europejska mówiła, że wystarczy zredukować CO[sub]2[/sub] o 20 proc. Teraz słyszymy, że 30 proc. będzie za mało. Rozumiem upał, ale włóżmy na chwilę głowę pod kran. Za 92 mld euro, które Polska przeznaczyłaby na ratowanie lodowców, można przez 33 lata finansować nasze uczelnie albo zbudować 50 tysięcy kilometrów autostrad. Ewentualnie wysłać pół miliona górników na emeryturę prosto z technikum górniczego.
Ale można też za to kupić niemiecką technologię energooszczędnych budynków i systemy kontroli emisji, amerykańskie superczyste i superdrogie samochody czy francuskie elektrownie atomowe. Nie wiem, jak się po tym zmienią Himalaje, ale wiem, co się zmieni na świecie. Nic.
Koszty zakupu nowych technologii zagwarantują stare porządki. Oni będą bogaci, a my biedni. Kraje rozwijające się, żyjące z kopcącej produkcji, będą się zadłużać po uszy, żeby sprostać nowym "cywilizowanym" standardom. Z kolei Niemcy i Francuzi będą mieli dość pieniędzy na finansowanie zasiłków dla bezrobotnych odpoczywających na Wyspach Kanaryjskich i 35-godzinnego tygodnia pracy dla nielicznych zatrudnionych.
Nie wiem, może to ten globalny upał sprawił, że nikt już nie pamięta Klubu Rzymskiego w latach 70. Wtedy na gwałt kupowano samochody zużywające mniej paliwa. Po to, aby nie wyłączyli światła na Ziemi. Potem były lata 80. i zanieczyszczenie środowiska. Tak bardzo baliśmy się braku czystej wody, że do dziś kupujemy ją w butelkach w cenie ropy.