Nie możemy sobie pozwolić na taki stan jak obecnie, gdy ok. 90 proc. energii w Polsce pochodzi ze źródeł konwencjonalnych, czyli przede wszystkim z węgla. Koszty jej produkcji z roku na rok będą rosły choćby ze względu na konieczność wykupywania praw do emisji CO[sub]2[/sub]. Do atomowego projektu zmusza nas też Bruksela, narzucając coraz bardziej ekologiczne przepisy o produkcji energii z tzw. czystych źródeł, a takim jest atom.
Przed Polską właśnie ostatni etap wyboru wykonawcy pierwszej polskiej elektrowni. Ogromna odpowiedzialność przed osobami, które zdecydują o wydaniu ponad 40 mld zł (licząc po obecnym kursie euro) z kieszeni podatników. Na przyszłym partnerze, którym będzie zapewne jeden z zachodnich koncernów energetycznych, muszą wymóc, oprócz oczywiście jak najlepszej ceny, przede wszystkim dwie rzeczy.
Po pierwsze musi on zagwarantować brak opóźnień w realizacji projektu, tak byśmy nie podzielili losu Finlandii, która zmaga się już z ok. dwuletnim opóźnieniem w budowie „atomówki”. Po drugie, biorąc pod uwagę lukratywność kontraktu, mamy prawo domagać się od przyszłego wykonawcy, by przynajmniej kilkunastoprocentowy koszt realizacji przedsięwzięcia wziął na siebie. Konsekwencje tej umowy Polska będzie odczuwać przez wiele lat, dlatego musi być wynegocjowana i zawarta w sposób perfekcyjny.