Za darmo infrastruktury nie będzie – i nie ma się co buntować. Ważne jednak, aby stawki za przejazd nie stały się finansową barierą w korzystaniu z autostrad dla sporej części społeczeństwa, które ponad 20 lat czekało na te drogi.

Na budowanych przez państwo autostradach kierowcy aut osobowych mają standardowo płacić 20 groszy za przejechany kilometr. Minister infrastruktury tłumaczy, że 20 gr to – jak wynika z badań – akceptowalny przez kierowców poziom. Wszystko zależy od sposobu sformułowania pytania. Gdy zapytamy kierowców, czy 20 groszy to duża kwota, większość zapewne odpowie, że nie. Gdy jednak pomnożymy ją przez ilość kilometrów, dodamy odrębne stawki prywatnych koncesjonariuszy na niektórych odcinkach autostrad i zapytamy, czy kierowca zapłaci prawie 100 zł za przejazd A2 z Warszawy do Świecka, ponad 110 zł za przejazd A1 z Trójmiasta do granicy z Czechami w Gorzyczkach oraz ponad 130 zł za A4 między granicami z Niemcami i Ukrainą, większość zapewne każe stuknąć się w głowę.

Społeczeństwo mamy ubogie w porównaniu z Europą Zachodnią. Statystyczny Francuz może za swoje wynagrodzenie przejechać rocznie 40 tys. km autostrad, Hiszpan 20 tys., Polak jedynie nieco ponad 10 tys. Obawiam się, że wprowadzeniu tak wysokich stawek na autostradach towarzyszyć będzie duża ucieczka na drogi alternatywne sięgająca co najmniej połowy dotychczasowego ruchu na autostradzie.

Konieczna jest debata publiczna na temat wysokości stawek. Miejscem jej przeprowadzenia może być Sejmowa Komisja Infrastruktury. Ale bez ataków politycznych. Niech minister ujawni wyniki prowadzonych badań oraz symulacje ruchu na autostradach w zależności od wysokości stawek. Wybierzmy kompromisowe rozwiązanie korzystne zarówno dla kierowców, jak i finansów publicznych. Puste autostrady nie są nam potrzebne.

[i]Adrian Furgalski, dyrektor w Zespole Doradców Gospodarczych TOR[/i]