Polska wycofała się z planu wydłużenia o 15 lat okresu dostaw gazu rosyjskiego i Gazprom nie musi już gwarantować, że do 2045 r. będzie słał swój gaz tranzytem przez nasz kraj do Niemiec. Informacje o zmianie polskiego stanowiska pojawiły się na finiszu ostatnich uzgodnień, w osiem miesięcy po parafowaniu nowego porozumienia dostaw gazu rosyjskiego do Polski, zakładającego ich wydłużenie o 15 lat, czyli do 2037 r., i w pięć miesięcy po zatwierdzeniu tych uzgodnień przez rząd.
Powstaje pytanie, co się przez te miesiące zmieniło. Odpowiedź jest prosta – zmieniły, polskie założenia i podejście do gazowej umowy. Na początku – w zeszłym roku i w tym – już po parafowaniu porozumienia, padały argumenty ze strony rządowej i jej przedstawiciela – wicepremiera Waldemara Pawlaka, że chodzi o kompleksowe rozwiązanie spornych kwestii, a jednocześnie o zagwarantowanie pewnych dostaw gazu z Rosji. Tyle tylko, że to nie sam Pawlak zdecydował o tym, ale korzystał z instrukcji negocjacyjnej zatwierdzonej przez premiera Donalda Tuska. Można spierać się o to, kto pierwszy zaproponował, by kontrakt przedłużyć o 15 lat: resort Waldemara Pawlaka czy szefowie PGNiG, ale to nie ma znaczenia wobec faktu, że taki kierunek rozmów z Rosjanami zyskał aprobatę. Aprobatę zyskały też ustalenia z końca stycznia, skoro Rada Ministrów – wprawdzie w trybie obiegowym, niespotykanym przy tak ważnych dokumentach – ale jednak zaakceptowała porozumienie gazowe z Rosją. Chodziło nie tylko o wydłużenie, ale i zwiększenie dostaw (z ok. 8 do ponad 10 mld m sześc. rocznie), co natychmiast wywołało ostrą krytykę opozycji politycznej i części ekspertów. Krytyka nie ustała i coraz głośniej podnoszono kwestię uzależnienia Polski od rosyjskiego gazu na ponad ćwierć wieku. Kontrargumenty, że dostawy mogą być nawet o 15 proc. mniejsze od ustalonych, na niewiele się zdały.
Oskarżenia o uzależnienie od Rosji nasiliły się, gdy coraz więcej pojawiało się informacji o zainteresowaniu amerykańskich i nie tylko firm poszukiwaniami gazu z łupków skalnych w Polsce. Wprawdzie na razie ich działania nie wyszły poza zdobycie koncesji i przygotowania planu badań sejsmicznych i harmonogramu pierwszych odwiertów, ale rozbudziły wielkie nadzieje. Tym bardziej że dane o możliwych zasobach gazu w łupkach są „oszałamiające” – sięgają ponad 3 bln m sześc., podczas gdy Polska zużywa rocznie ok. 13,5 – 14 mld m sześc. I choć eksperci wskazują, że potrzeba trzech – czterech lat tylko na określenie, czy te zasoby w ogóle kwalifikują się do wydobycia, to jednak nadzieje na gaz z łupków są ogromne.
Bardziej realny argument za tym, by nie zwiększać w dłuższej perspektywie dostaw z Rosji, to budowa gazoportu. Przez terminal w Świnoujściu Polska będzie mogła sprowadzać gaz od dowolnego producenta, i to w znaczących ilościach – do 7,5 mld m sześc. rocznie.
Zatwierdzona przez rząd nowa umowa gazowa dawała faktycznie lepszą pozycję stronie rosyjskiej, bo to Gazprom miał wieloletniego stałego odbiorcę i nie musiał obawiać się wysokich stawek za tranzyt gazu przez nasz kraj. Jednocześnie rosyjski potentat nie poczynił żadnych ustępstw, gdy chodzi o cenę. Ale część ekspertów przypominała, że niestety to Polska występuje w roli petenta, bo potrzebuje dodatkowego gazu, a poza Gazpromem nikt nie może go dostarczyć.