[srodtytul][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/11/26/andrzej-krakowiak-zielona-energia-kosztowne-eldorado/]Czytaj i komentuj na blogu[/link][/srodtytul]
Zagwarantowany popyt sprawia, że chętnych do budowy farm wiatrowych przybywa szybciej, niż mogą być one stawiane.
Ale wiatraków w polskim krajobrazie też jest coraz więcej. W pierwszych trzech kwartałach roku moc elektrowni wiatrowych w naszym kraju wzrosła o ponad połowę. Do końca roku obraz ten jeszcze się zmieni. Kończy się bowiem budowa największej w Polsce i jednej z większych w Europie farm w wielkopolskim Margoninie.
Zagwarantowany zbyt energii to niejedyna korzyść dla budowniczych wiatraków. Aby ułatwić osiągnięcie unijnego wymogu, polski rząd wprowadził dopłaty i dotacje (także z funduszy unijnych), którymi objęte zostały tego rodzaju inwestycje. Niedawno okazało się jednak, że resort gospodarki chce ograniczyć subwencje na zieloną energię.
To bardzo dobrze. Może to co prawda zmniejszyć run na farmy wiatrowe, ale jednocześnie oznacza, że potrafimy się uczyć na błędach sąsiadów, nie czekając na własne. Niemiecki rząd dopłacał już do energii z wiatru 13 mld euro rocznie, czyli ok. 60 euro na gospodarstwo domowe. Niemcy uznali, że to za dużo, i obcięli w tym roku dotacje. Kilka miesięcy temu czeskie władze były zaś zmuszone zmienić przepisy, które gwarantowały producentom energii słonecznej kupno ich prądu po cenie dziesięć razy wyższej od rynkowej. Obniżyć cen energii, wyższych z powodu astronomicznych dopłat o jedną piątą, urzędniczą decyzją już się jednak nie da.