I choć nikt nie lubi, kiedy jakakolwiek władza grzebie mu w portfelu, akurat w tym przypadku głos potępienia "chciwych radnych" powinien być bardzo wyważony.

Samorządowe budżety są bardzo napięte. Po III kw. ubiegłego roku łączne zadłużenie jednostek terytorialnych wyniosło 45,4 mld zł, a sam dług rósł szczególnie szybko. Wiele miast czy gmin balansuje na granicy jego maksymalnej wysokości. Tyle że w znakomitej większości przypadków nie wynika to ze złego gospodarowania pieniędzmi. Przyczyn jest wiele – osłabienie gospodarki, które zmniejszyło wpływy gmin z podatku PIT, plany inwestycyjne, wreszcie dodatkowe obowiązki, jakie na samorządy zrzuca państwo i nie zawsze w ślad za nimi wysyła stosowne pieniądze.

Subwencje i dotacje oraz udział we wpływach z podatku PIT to jedno z głównych źródeł dochodów samorządów, w sumie ok. 70 proc. ich budżetów. Tymczasem w 2010 r. np. subwencja oświatowa - według Unii Metropolii Polskich, w Rzeszowie pokrywała 94 proc. wydatków, ale w Łodzi już tylko 80 proc., a w Warszawie – tylko ok. 62 proc. Resztę samorząd musi dopłacić.

Oczywiście podwyżki bolą, ale mimo wszystko ból ten jest mniejszy, gdy się wie, że choć część tych pieniędzy zostanie wydana na inwestycje służące mieszkańcom. W przypadku rosnących danin na rzecz państwa ta relacja nie jest już tak oczywista.