Jutro, dokładnie trzy lata po upadku Lehman Brothers, Wrocław gościć będzie ministrów finansów krajów Unii Europejskiej, szefa Europejskiego Banku Centralnego i – po raz pierwszym w tym gronie – sekretarza skarbu USA Timothy Geithnera. Wspólnie próbować będą znaleźć rozwiązania obecnego kryzysu. Trudno jednak spodziewać się, aby stolica Dolnego Śląska stała się nowym Bretton Woods. To właśnie nazwa tego kurortu pięknie położonego w Górach Białych w amerykańskim stanie New Hampshire stała się synonimem nowego ładu na rynkach finansowych po II wojnie światowej.
Uczestnicy piątkowego spotkania będą mieli bardzo rozbieżną ocenę przyczyn kryzysu i sposobów wyjścia z sytuacji. Choć USA dopingują Europę do rozwiązania własnych problemów, nie brakuje głosów, że wszystkiemu winne są agresywne fundusze właśnie z Ameryki.
Liderzy Francji i Niemiec zapewniając, że Grecja zostanie uratowana, przeczą rynkom, które od pewnego czasu wyceniają bankructwo Aten. Włochy wprowadzają pakiet cięć, który nie koniecznie musi być w 100 proc. wcielony w życie. Szwajcaria walczy z napływem kapitału spekulacyjnego i aprecjacją franka, ryzykując większą inflację za paręnaście miesięcy. Dziś nawet Angela Merkel twierdzi, że bronić będzie kursu euro, które jeszcze wczoraj było najsłabsze do dolara od lutego. W sukurs pani kanclerz idą prognozy Komisji Europejskiej, zakładające, że dynamika PKB nie będzie nadmiernie spadać, a Polska gospodarka rosnąć będzie nawet 4 proc. w skali roku.
Jeszcze trzy lata temu wydawało się, że ingerencja w mechanizmy rynkowe jest czymś nagannym. Od tego czasu politycy nauczyli się przejmować instytucje finansowe, piętnować agencje ratingowe, zakazywać krótkiej sprzedaży, wpływać na kursy walut, skupować masowo obligacje, pożyczać bankom pieniądze bez procentu, czy ograniczać aktywność inwestorów na rynkach derywatów. Nie trzeba kolejnego Bretton Woods, aby zobaczyć, że rynki się zmieniły i funkcjonują w inny sposób, niż uczono w akademickich podręcznikach. Czy lepiej?