Wyobraźmy sobie, że wehikuł czasu cofnął nas o 30 lat. Mamy rok 1980. Margaret Thatcher rusza z wielką kampanią prywatyzacyjną. Ronald Reagan obejmuje urząd prezydenta. Artur Laffer narysuje mu wykres pokazujący, że po przekroczeniu pewnej stopy podatkowej obniżenie podatków powoduje wzrost dochodów budżetu. Jude Wanniski wymyśla termin „supply-side economics". Chicago Boys za zbrodnię uważają politykę monetarną kreującą pieniądz w tempie szybszym od wzrostu gospodarczego. A wszyscy są zgodni, że interwencjonizm państwowy wzrost hamuje, bo deficyt budżetowy poprzez efekt wypierania zmniejsza kredytowanie sfery produkcji.
Dodajmy, że kolejne rządy zaczynają postępować zgodnie z tymi ustaleniami teorii ekonomii i o dziwo – bo w historii gospodarczej nie jest to regułą – przynosi to dobre rezultaty.
Wyobraźmy sobie teraz, że w tym wspaniałym świecie lat 80. w telewizji występuje jasnowidz, który przepowiada, że za 30 lat roczny deficyt USA w handlu z Chinami wyniesie 300 mld dolarów, a zadłużenie wobec Chin ponad 1,5 bln dolarów. Z kolei EWG obejmująca dziewięć państw zamieni się w trzykrotnie liczniejszą Unię Europejską, a marginalny liczman, jakim było ecu, w potężną walutę europejską. Niestety, zadłużenie państw strefy euro będzie przekraczać równowartość PKB, a jedno z nich ogłosi bankructwo, bo jego dług publiczny urośnie do 160 proc. PKB, co będzie wielkością niemożliwą do obsłużenia. Równocześnie we wszystkich najwyżej rozwiniętych państwach upowszechni się praktyka drukowania pieniądza oraz nacjonalizacji banków.
Nietrudno sobie wyobrazić, że zanim ów guru dotarłby do połowy swojej przepowiedni, z najbliższego szpitala na sygnale wyruszyłby ambulans, aby udzielić mu pierwszej pomocy. Natomiast stacja telewizyjna, która nadała tę prognozę, długo przepraszałaby widzów za jej nonsensowność.
I w pewnym sensie miałaby rację. W 2011 r. nie ma mowy o drukowaniu pieniędzy; dokonuje się jedynie „ilościowego dostosowania". Nie ma także nacjonalizacji banków, lecz jedynie uwaga, to nowy zwrot „rozcieńczanie własności".