W 2008 roku, gdy bankructwo banku Lehman Brothers zainicjowało największy światowy kryzys od czasów wielkiej depresji, przywódcy UE, z wyraźną Schadenfreude w głosie, krytykowali anglosaski model kapitalizmu i wskazywali na Amerykę jako źródło wszelkiego zła. W tym samym czasie bomba europejskiego długu już tykała pod ich siedzeniami. Jednak Angela Merkel, Nicolas Sarkozy i José Manuel Barroso zagłuszali to tykanie niekończącymi się laudacjami na cześć „europejskiego stylu życia" i silnej, wspólnej waluty. Zapewne się nie spodziewali, że już za trzy lata ten wspaniały projekt będzie drżał w posadach.

Już nie chodzi tylko o Grecję, Portugalię czy Hiszpanię. W ostatnich dniach poszło w górę oprocentowanie obligacji nawet tak stabilnych krajów, jak Holandia czy Finlandia. W środę zaś kłopoty ze sprzedażą swoich bundów miał rząd niemiecki, co jeszcze do niedawna wydawało się niemożliwe. Jeżeli inwestorzy odwracają się od papierów emitowanych przez Republikę Federalną, to znaczy, że toksyczna jest już cała Europa.

Propozycja zmiany unijnych traktatów, powołania szefa Komisji Europejskiej  w wyborach powszechnych czy wypuszczenia euroobligacji to tylko desperackie próby uspokojenia nastrojów  na rynkach. Ale strefa euro wpadła już w korkociąg.  Jeżeli ktoś wierzy, że kolejny traktat ją z tego korkociągu wyprowadzi, to... niech sobie wierzy.