Posiedzenie Rady UE dość zgodnie zostało uznane za nieudane. Niewątpliwie brak porozumienia z Brytyjczykami to cios dla Unii. Widzę jednak i jasne strony. Można mieć nadzieję, że politycy przestali się oszukiwać i wreszcie postawili właściwą diagnozę problemów doskwierających Europie. Bez tego nie mogło być mowy o skutecznym rozwiązaniu. Droga jest jednak długa i kręta.
Bez dwóch zdań pozytywną zmianą w myśleniu polityków jest próba rozwiązania problemu u źródła. Po raz pierwszy europejscy liderzy przyznali otwarcie, że kryzys w Europie to nie grecka choroba, która zaraża niewinne gospodarki eurostrefy, lecz efekt braku dyscypliny fiskalnej w większości krajów UE. Uderzenie się w pierś to więcej niż gest. Niewłaściwa diagnoza sprawiała, iż do tej pory koncentrowano się na rozwiązaniach, które nie miały prawa działać.
Zasadniczym problemem dla Europy jest eskalacja kosztów obsługi długu. Mając na uwadze, że większość krajów strefy euro jest mocno zadłużona i ma słabe perspektywy wzrostu, wysokie koszty obsługi długu sprawiłyby, iż część krajów wpadłaby w grecką spiralę zadłużenia. Naturalnie, próba obniżenia tych kosztów poprzez tę czy inną formę rynkowej interwencji jest kuszącą propozycją, jednak jasne jest, że nie przywróci ona rządom wiarygodności. Innymi słowy, żaden fundusz emerytalny nie kupi obligacji z perspektywą 10- czy 15-letnią tylko dlatego, że Europejski Bank Centralny dodrukuje więcej euro.
Dlatego strukturalne zmiany w polityce fiskalnej są konieczne i przeprowadzanie ich w skoordynowany sposób jest pożądanym kierunkiem. Wyzwań jest jednak wiele. Po pierwsze, nowe kryteria muszą się przekładać na perspektywę reform fiskalnych, inaczej będą niewiarygodne. Po drugie, rządy muszą postawić tę reformę na czele swoich agend politycznych, inaczej nawet odległy marcowy termin wypracowania szczegółów może nie zostać dotrzymany. Po trzecie, należy zdawać sobie sprawę z ryzyka, że inwestorzy i agencje ratingowe mogą nie mieć cierpliwości, aby czekać do marca, szczególnie jeśli koniunktura w strefie euro się pogorszy.
Nie wierzę w upadek strefy euro i ostatni szczyt pokazał, że przywódcy Niemiec i Francji są gotowi ratować ją za cenę projektu, jakim jest UE. Za sukces szczytu uważam postawienie właściwej diagnozy. Ale to niestety nie oznacza zakończenia trudnego okresu na rynkach finansowych, który nie omija ani polskiej gospodarki, ani złotego.