Anglicy posiadają ładny zwrot, który dość dobrze opisuje styl polityki w Unii Europejskiej – „muddle through", czyli „jakoś sobie radzić", „przedzierać się". Od początku istnienia UE rozwijała się właśnie w ten sposób. Każdy kolejny krok do przodu był dość pokraczny, decyzje musiały uwzględniać wiele sprzecznych interesów. Ale jednak długookresowo UE idzie do przodu. Nie inaczej jest z paktem fiskalnym. Posiada on pewne zalety oraz bardzo wiele wad. I tylko pod pewnymi warunkami może okazać się krokiem w przód.
Trudno zaprzeczyć, że Europa potrzebuje lepszej polityki fiskalnej. Przede wszystkim, musi się zwiększyć antycykliczność tej polityki, co znaczy, że rządy muszą zaciskać pasa w okresach dobrej koniunktury i luzować go w czasach kryzysu. Jak pokazało wiele badań, tylko taka koordynacja umożliwi Europejskiemu Bankowi Centralnemu prowadzenie skutecznej polityki pieniężnej. W innym wypadku będzie on prowadził zbyt luźną politykę stóp procentowych dla krajów, które mają zbyt rozpasaną politykę fiskalną, oraz zbyt restrykcyjną dla krajów o konserwatywnym nastawieniu do finansów publicznych. A to szkodzi wszystkim w dłuższym okresie. Pakt jest krokiem w kierunku usprawnienia mechanizmów fiskalnych.
Pojawiają się obawy, że pakt wręcz uniemożliwi prowadzenie antycyklicznej polityki fiskalnej, nadmiernie usztywniając finanse publiczne. Wydaje mi się, że te obawy nie do końca są uzasadnione. Reguły fiskalne mają zapewnić, że deficyt strukturalny, czyli po odjęciu wpływu cyklu gospodarczego, nie będzie mógł przekraczać 0,5 proc. PKB. Wprowadzenie przez kraje odpowiednich reguł może je zatem zmusić do prowadzenia bardziej antycyklicznej polityki fiskalnej. Choć wiele będzie zależało od interpretacji, bardzo trudno jest bowiem zmierzyć deficyt strukturalny. Wiele razy już pisałem, że rozwiązaniem jest wprowadzenie rad polityki fiskalnej, które działałby tak jak rady polityki pieniężnej – zapewniały odpowiednią elastyczność, a jednocześnie dyscyplinę i niezależność polityce makroekonomicznej. Na razie to brzmi jak powieść fiction.
Pojawiają się również obawy, że pakt nadmiernie ograniczy suwerenność krajów. To prawda, że wysyłanie przez urzędników z Brukseli nakazów dotyczących budżetów nie ma zupełnie sensu, gdyż jest sprzeczne z zasadmi demokracji. Jednak odpowiedzią jest wpisanie reguł fiskalnych do konstytucji krajowych, co gwałtownie zwiększy legitymizację tych reguł. Podstawowe wskaźniki polityki fiskalnej powinny znaleźć się poza kontrolą rządów (tak jak decyzje dotyczące stóp procentowych), ale muszą pozostać w ramach układu istytucjonalnego poszczególnych krajów. I jest szansa, że kraje idą w tym kierunku.
Można jednak podnieść równocześnie bardzo wiele wątpliwości dotyczących Paktu. Po pierwsze, będzie on realizowany poza strukturami UE, co tylko zmniejsza i tak już niską przejrzystość procesów decyzyjnych w Europie i zniechęci obywateli do procesu integracji. Po drugie, podzielił UE na 25+2, co będzie zapewne początkiem Europy wielu prędkości. Podział ten był nieunikiony, ale można było go było dokonać w ramach traktatów, w innym wypadku rośnie ryzyko rozpadu UE. Po trzecie, Pakt porusza ważne problemy strefy euro, ale nie odpowiada na kluczowe wyzwania. Zła polityka fiskalna to jedna z przyczyn kryzysu, ale nie przyczyna najważniejsza. Do głównych przyczyn należy zbyt sztywny rynek pracy, brak odpowiedniego nadzoru nad ekspansą kredytową w poszczególnych krajach, narastające zadłużenie sektora prywatnego (czyli m.in. nadmierne deficyty na rachunkach bieżących) oraz brak banku centralnego mogącego skupować obligacje skarbowe w okresie paniki. Tę listę możnaby pewnie jeszcze rozszerzyć, natomiast chciałem tylko pokazać, że przyczyny kryzysu leżą dużo głębiej niż sugeruje niemiecki rząd i konserwatywni ekonomiści. A Pakt ich nawet nie dotyka, co wywołuje wrażenie, że chodzi jedynie o fanaberie niemieckiego wyborcy, a nie realne rozwiązywanie problemów.