Reklama
Rozwiń
Reklama

Boję się egzotycznych inwestycji

Dalekie wyprawy biznesowe polskich spółek giełdowych jakoś źle mi się kojarzą. Zwłaszcza jeśli mają na celu wydobywanie surowców

Publikacja: 06.02.2012 02:15

Tomasz Świderek

Tomasz Świderek

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz rg Rafał Guz

Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, gdy KGHM ogłosił, że uruchamia wydobycie miedzi i kobaltu w Kongu. Ta egzotyczna inwestycja prowadzona wówczas w kraju objętym wojną domową budziła na tyle duże wątpliwości w redakcji „Rzeczpospolitej", że przez chwilę

rozważany był pomysł ówczesnego redaktora naczelnego wysłania reporterów, by na miejscu – w Kipme w prowincji Katanga – zobaczyli, czy ta dziura w ziemi w ogóle istnieje. Kilka lat później sprawa owej inwestycji z przytupem wróciła na łamy prasy. I była ciągnięta przez kilka kolejnych lat. W artykułach liczono nie zyski, tylko straty KGHM. Ostatecznie sprawę Konga miedziowy gigant zakończył w końcu 2009 roku.

Już po Kongu pojawiały się inne pomysły egzotycznych inwestycji KGHM.

Najciekawszy chyba dotyczył planów wspólnej z kubańskim przedsiębiorstwem Caribbean Nickel inwestycji na Kubie związanej z wydobyciem niklu. I z tych planów nic nie wyszło, a koszty – jak przypuszczam – ograniczyły się do wydatków na delegacje i ewentualne usługi telekomunikacyjne.

Moje sceptyczne podejście do egzotycznych inwestycji zostało utrwalone, gdy dwaj znani polscy biznesmeni ogłosili plany inwestowania w poszukiwania i wydobycie ropy. Poszukiwania ropy to gra zero-jedynkowa. Jeśli inwestycja jest trafiona, kurs akcji takiej spółki strzela w górę. Ale jeśli kolejne odwierty nie przynoszą efektów – pikuje w dół. Boleśnie przekonali się o tym akcjonariusze Petrolinvestu. Kurs akcji firmy od chwili debiutu spadł już o ponad 99 proc.

Reklama
Reklama

W przypadku Kulczyk Oil Ventures tak wielkiego spadku nie ma, ale i tu na razie nadzieje na wielką ropę się nie sprawdziły.

W ostatnich dniach przeczytałem o planach egzotycznych surowcowych inwestycji Romana Karkosika. Dotyczą wydobycia niklu i kobaltu w Indonezji. W artykule pojawiły się wielkie liczby dotyczące potencjalnych zysków, a także nazwa firmy, w którą polski biznesmen miałby zainwestować. Były też zapewnienia, że nie chodzi o poszukiwania, ale o inwestycje w udokumentowane złoża.

Znów jestem sceptyczny. Może dlatego, że wiele lat temu pewien starszy pan urodzony w Łodzi przekonał mnie do swojego bardzo ostrożnego podejścia do biznesu. Ów pan tłumaczył mi, że zawsze, gdy ktoś mu proponuje udział w jakiejś inwestycji i twierdzi, że to wielka okazja, zastanawia się, dlaczego ów dobry człowiek akurat z nim chce się tym świetnym biznesem podzielić.

Autor jest publicystą ekonomicznym

Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, gdy KGHM ogłosił, że uruchamia wydobycie miedzi i kobaltu w Kongu. Ta egzotyczna inwestycja prowadzona wówczas w kraju objętym wojną domową budziła na tyle duże wątpliwości w redakcji „Rzeczpospolitej", że przez chwilę

rozważany był pomysł ówczesnego redaktora naczelnego wysłania reporterów, by na miejscu – w Kipme w prowincji Katanga – zobaczyli, czy ta dziura w ziemi w ogóle istnieje. Kilka lat później sprawa owej inwestycji z przytupem wróciła na łamy prasy. I była ciągnięta przez kilka kolejnych lat. W artykułach liczono nie zyski, tylko straty KGHM. Ostatecznie sprawę Konga miedziowy gigant zakończył w końcu 2009 roku.

Reklama
Opinie Ekonomiczne
Dr Marcin Murawski: Kryzys w ochronie zdrowia w 2025 r. to fake news
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Zakład o złoto
Opinie Ekonomiczne
Adam Roguski: Mieszkaniowy sojusz państwa ze spółdzielniami
Opinie Ekonomiczne
Eksperci: Czas na przegląd zależności Europy od technologii obronnej made in USA
Materiał Promocyjny
Jak budować strategię cyberodporności
Opinie Ekonomiczne
Cezary Szymanek: Omnibus i ambasador. Kto naprawdę boi się wolnego rynku
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama