Europa potrzebuje konkurencyjności, a nie parytetów

Niecierpliwość polityków – stanowiąca przypadłość demokracji, w której politycy są rozliczani z efektów swoich prac w cyklu wyborczym – bywa niebezpieczna

Publikacja: 06.03.2012 13:18

Europa potrzebuje konkurencyjności, a nie parytetów

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

W UE ruszyła debata na temat minimalnego odsetka kobiet w zarządach spółek. Choć na razie mowa o konsultacjach publicznych, jest niemal pewne, że poskutkują one nowymi przepisami. Unijna komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding już bowiem zawyrokowała, że nakłanianie spółek, aby dobrowolnie zwiększyły równowagę płciową w kierowniczych gremiach, nie przyniosło spodziewanych efektów.

Luksemburska polityk doszła do tego wniosku zaledwie rok po tym, jak przedstawiła propozycję samoregulacji. Przez ten rok odsetek pań w zarządach największych europejskich spółek zwiększył się z około 11,8 do 13,7 proc. Na pierwszy rzut oka to ogromny postęp, ale nie w oczach Reding.

Taka niecierpliwość polityków – stanowiąca przypadłość demokracji, w której politycy są rozliczani z efektów swoich prac w cyklu wyborczym – bywa niebezpieczna. Przekonali się o tym amerykańscy decydenci, którzy za szybki sposób na złagodzenie nierówności społecznych uznali zwiększenie dostępności domów dla najmniej zamożnych obywateli, przyczyniając się w ten sposób do gigantycznej bańki na rynku nieruchomości.

Tymczasem rynek może samodzielnie doprowadzić  do zadowalających społecznie efektów, także w omawianej kwestii, tyle że z reguły potrzeba na to czasu. I że często przeszkadzają w tym politycy ze swoją wiarą w moc regulacji. Czy KE zastanowiła się, w jakim stopniu niski odsetek kobiet w zarządach spółek jest efektem przeregulowania rynku pracy? Albo wad systemu edukacyjnego, które sprawiają, że choć 60 proc. absolwentek wyższych uczelni w UE to kobiety, to na kluczowych dziś kierunkach technicznych odsetek ten jest niższy? Bo  coraz liczniejsze absolwentki gender studies nie są raczej dla giełdowych firm łakomym kąskiem.

Skoro same zalecenia, aby zrównoważyć strukturę płciową zarządów, jak dotąd spółek nie przekonały, najwyraźniej im się to w obecnych uwarunkowaniach prawnych i ekonomicznych nie kalkuluje. Podobnie ich klientom i akcjonariuszom, którzy swoimi portfelami mogliby stwarzać presję, aby firmy zatrudniały na wysokich stanowiskach więcej kobiet, ale tego nie robią. Czy jest przypadkiem, że wśród pięciu państw UE, gdzie już dziś obowiązują kwoty kobiet w zarządach, nie ma Niemiec i Finlandii, czyli jednych z najbardziej konkurencyjnych gospodarek kontynentu, są zaś Włochy, Francja i Hiszpania, które z konkurencyjnością się nie kojarzą?

Ten argument nie ma oczywiście sensu, jeśli parytety w biznesie są celem samym w sobie, a nie kwestią  biznesowej wydajności. Ale nawet zwolennicy parytetów mówią o nich jako o rozwiązaniu, które ma sprzyjać konkurencyjności firm. – Niedobór kobiet na najwyższych stanowiskach w świecie biznesu szkodzi konkurencyjności Europy i ogranicza tempo wzrostu gospodarczego – mówiła wczoraj Reding.

Unijną komisarz przekonały do tego rozmaite badania, np. firmy doradczej McKinsey. Z jej wyliczeń wynika, że spółki, w których zarządach jest więcej kobiet niż mężczyzn, przynoszą wyższy zysk operacyjny niż firmy, którymi kierują sami mężczyźni. Lepiej radzą sobie też podobno z kontrolą ryzyka. Z kolei bank Goldman Sachs wyliczył, że usunięcie nierówności płci w biznesie pozwoliłoby na zwiększenie PKB o 9 proc.

Skoro to takie opłacalne, dlaczego spółki nie palą się do dobrowolnego zwiększania udziału kobiet we władzach w tempie, jakiego życzy sobie Reding (40 proc. do 2020 r.)? Odpowiedzi może być kilka. Np. taka, że trudno znaleźć im odpowiednio przygotowane kandydatki, co oznaczałoby, że należy dać firmom więcej czasu na dobrowolne zmiany. Niewykluczone jednak także, że przytoczone badania są po prostu mylące. Być może jest tak, że spółki z dużym udziałem kobiet na wysokich szczeblach działają akurat w branżach, w których marże zysku są wyższe, niż w branżach zmaskulinizowanych? Albo na przykład przyczynowość biegnie w przeciwnym kierunku, niż sugerują autorzy przywołanych wyliczeń: rentowne spółki zatrudniają więcej kobiet, bo mają więcej pieniędzy na ocieplanie swojego wizerunku?

Jak uczył Friedrich von Hayek, statystyki to na ogół bezwartościowe średnie, zaciemniające rzeczywistą złożoność i różnorodność zjawisk ekonomicznych. Czasem lepiej więc kierować się zdrowym rozsądkiem, niż liczbami. W przypadku parytetów w biznesie, wymaga to odpowiedzi na pytanie, czy Europę stać na krępowanie firm kolejnymi przepisami w chwili, gdy konkurencyjność jest jej potrzebna jak nigdy wcześniej?

W UE ruszyła debata na temat minimalnego odsetka kobiet w zarządach spółek. Choć na razie mowa o konsultacjach publicznych, jest niemal pewne, że poskutkują one nowymi przepisami. Unijna komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding już bowiem zawyrokowała, że nakłanianie spółek, aby dobrowolnie zwiększyły równowagę płciową w kierowniczych gremiach, nie przyniosło spodziewanych efektów.

Luksemburska polityk doszła do tego wniosku zaledwie rok po tym, jak przedstawiła propozycję samoregulacji. Przez ten rok odsetek pań w zarządach największych europejskich spółek zwiększył się z około 11,8 do 13,7 proc. Na pierwszy rzut oka to ogromny postęp, ale nie w oczach Reding.

Pozostało 85% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację