W kuluarach gabinetów polityków coraz częściej mówi się o możliwym powołaniu nowej łupkowej firmy, ba – nawet narodowego koncernu. Miałby to być operator wydobywający cenny błękitny surowiec, w którego powołanie ponoć mają się zaangażować spółki KGHM, Tauron, PKN Orlen, Polska Grupa Energetyczna oraz Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo.
Ten wehikuł, za którym kolęduje ponoć jeden z byłych ministrów skarbu, kształtem przypominać ma telekomunikacyjny Polkomtel. Tę spółkę pieniędzmi państwowych firm do życia powołano w 1995 roku, a sprzedano ją w ubiegłym roku Zygmuntowi Solorzowi-Żakowi za ponad 15 mld zł. Nieoficjalnie mówią o tym projekcie wszyscy, oficjalnie – wypowiedzieć nie chce się nikt.
Ta metoda na krajowe łupki jest jednak mocno nietrafiona już z samego założenia. Sukcesu sprzedaży Polkomtelu się nie powtórzyć, bo po co pozbywać się naszego surowcowego dziedzictwa. Istnieją też uzasadnione obawy, kto takim molochem miałby zarządzać, i czemu prezesem miałby być polityk. Kto ma zasiąść w radzie nadzorczej i ile zarabiać, a w końcu – ile tworzyć dyrektorskich stołków.
Idąc dalej, jak z kolei wyliczyć wartość obecnych koncesji poszukiwawczych. A jeśli część z nich jest gorsza, to czy firmy na nich działające powinny dostać mniejsze udziały w łupkowym koncernie?
Skoro chce się tworzyć monopolistę, to gdzie podzieje się idea zdrowej konkurencji. Przemysł i odbiorcy indywidualni liczą przecież, że gaz łupkowy obniży ceny na rynku wewnętrznym.