Decyzji można tylko przyklasnąć, bo strefy są świetnym narzędziem pomagającym przyciągać do Polski inwestycje zagraniczne. Ale nie tylko, bo z oferowanych w nich ulg mogą też przecież korzystać – i chętnie korzystają – rodzime przedsiębiorstwa.
Jest jednak pewne dość ważne „ale", czyli forma powoływania zarządów wielu stref, które nadzoruje kierowany przez Waldemara Pawlaka resort gospodarki. Przykłady? Kilka tygodni temu walne zgromadzenie akcjonariuszy starachowickiej SSE powołało na jej wiceprezesa byłego wiceprezydenta Skarżyska Kamiennej, który w ubiegłym roku bez powodzenia startował do Sejmu z list PSL. Niespełna rok temu na fotel szefa suwalskiej strefy powołano byłego dyrektora Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Białymstoku, oczywiście związanego z PSL. W czerwcu 2011 r. media obiegła zaś informacja o niepowołaniu na kolejną kadencję – bez podania uzasadnienia – cenionego prezesa wałbrzyskiej strefy, jednej z największych i najlepszych w kraju. Jego miejsce zajęła była szefowa Dolnośląskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego – nie trzeba chyba dodawać, z jaką partią związana.
To tylko parę przykładów „interesujących" decyzji z ostatniego roku. Zmiany ułatwiające i wydłużające działanie SSE są potrzebne. Dopóki strefy traktowane będą jednak jak polityczne konfitury i kierowane przez ludzi z politycznego nadania, a nie dobrych menedżerów wybieranych w konkursach, nie uda się wykorzystać w pełni ich potencjału.