W połowie lat 90. ubiegłego stulecia, kiedy przegrzewającą się gospodarkę studzono wzrostem stóp procentowych, w Polsce pojawiła się teoria gąbki. Według niej pieniądza w obiegu było zbyt mało, a gospodarka, jak wysuszona gąbka, mogłaby wchłonąć każdą dodatkową emisję. Szczęśliwie nie weryfikowaliśmy tej teorii empirycznie. Dzięki temu spowolnienie było stosunkowo niewielkie i Polska dość szybko powróciła na ścieżkę szybkiego wzrostu.
Twórcy tej teorii mogą jednak dziś świętować triumf w skali megaekonomicznej. Najpierw Fed rozrzucał pieniądze z helikopterów, a potem EBC hojnie rozdał ponad bilion euro. I co? I nic. Zero negatywnych efektów. Inflacja zarówno w USA, jak i w Unii stoi w miejscu na niezbyt wysokim poziomie 2,7 proc. Tyle tylko, że nie ma również pozytywnych efektów. PKB nie rośnie. Wpompowanie bilionów dolarów i euro najwyżej podtrzymało globalny popyt, ale nie pobudziło go.
Jak się wydaje, problem polega na tym, że owe astronomiczne kwoty w ogóle nie trafiły do gospodarki, lecz zostały zagospodarowane przez rynek finansowy. Dzisiaj zmodyfikowana teoria gąbki nie jest zatem ani klasyczna (dodatkowy pieniądz powiększy inflację), ani keynesowska (dodatkowy pieniądz pobudzi gospodarkę). Brzmi raczej tak: każdy dodatkowy kwant pieniądza zostanie zagospodarowany, bez widocznych konsekwencji dla realnej gospodarki, przez przypominający gąbkę świat finansów.
Analiza empirii pokazuje jednak drugą stronę tego problemu. Zaprzestanie „ilościowego luzowania" przywraca niepokój na rynkach, podnosi koszty obsługi długu i redukuje perspektywy wzrostu gospodarczego. Przy czym, o ile można wyciągać wnioski na podstawie bardzo krótkiego szeregu chronologicznego, każdy kolejny zastrzyk wystarcza na dwa miesiące. Pierwszą transzę pożyczki EBC wypłacił w końcu grudnia, drugą w końcu lutego. Teraz mamy koniec kwietnia i wyraźne objawy niepokoju na rynku. Nie zapobiega temu fakt, że MFW już uzbierał 430 mld euro i zapewne wkrótce wkroczy do gry w rozdawane.