Podczas całego procesu negocjacyjnego, a zwłaszcza w okresie poprzedzającym sam szczyt, Wielka Brytania, i w szczególności premier David Cameron, byli przedstawiani w większości europejskich mediów jako wróg publiczny numer jeden - największa przeszkoda w uzyskaniu porozumienia. Radosław Sikorski, polski minister spraw zagranicznych posunął się nawet tak daleko, aby ostrzec w "The Guardian", że negocjacje będą "ważnym testem" dla przyjaźni polsko-brytyjskiej. Rzekoma izolacja Wielkiej Brytanii była tematem powszechnym. Premier Luksemburga Jean-Claude Juncker w rozmowie z dziennikarzami skwitował temat następująco: jeśli utrzymanie Brytyjczyków na pokładzie nie będzie możliwe, to "umieją oni pływać". Wspólnym wątkiem wyrażonym w różnych stopniach wyrazistości było to, że Brytyjczycy są w jakiś sposób "złymi europejczykami" ponieważ dbają o własny interes kosztem wspólnego dobra.
Chociaż David Cameron rzeczywiście bardzo otwarcie mówił, że użyje weta jeśli nie uzyska korzystnej propozycji to wcale nie był w tym osamotniony. Łącznie jedenaście państw członkowskich zagroziło, że są przygotowane skorzystać z tej opcji. Na samym szczycie razem ze Szwecją i Holandią i przy pewnym wsparciu Niemiec Wielka Brytania była w stanie obronić swoją pozycję. Ponadto, żądając cięć w wydatkach administracyjnych Unii, Cameron był w stanie przejść z defensywy do ofensywy, przedstawiając siebie jako obrońcę europejskiego, a nie tylko brytyjskiego podatnika. W istocie, gdy w całej Europie dokonuje się cięć wydatków publicznych , a w strefie euro odbywa się to za pośrednictwem Unii, nie do przyjęcia jest żeby jej instytucje pozostawały na to odporne.
Ostatecznie budżet unijny jest tak trudny do uzgodnienia, ponieważ cała jego konstrukcja jest fundamentalnie błędna. W skrócie: zbyt wiele pieniędzy jest recyklingowanych, skierowanych do obszarów ekonomicznie mało produktywnych i wręcz marnotrawnych. W szczególności dotyczy to dopłat rolniczych, które nadal stanowią około 40 proc. wydatków. Przede wszystkim dzieje się tak ponieważ budżet unijny to konstrukcja polityczna , mająca na celu zrównoważenie szereg konkurujących ze sobą interesów. Zrozumiałym jest że rabat brytyjski powoduje gniew, ale ostatecznie jest on objawem problemów w budżecie, a nie ich przyczyną. Za premiera Blaira, rząd brytyjski zrezygnował ze znacznej części rabatu w zamian za reformę Wspólnej Polityki Rolnej, która okazała się bardzo ograniczona, więc równie zrozumiałe jest to, że tym razem Brytyjczycy są zdeterminowani go chronić.
Jako wielki sprzymierzeniec rozszerzenia UE, Londyn jest w pełni gotowy zapłacić przypadającą nań część kosztów z tym związanych i chętnie otoczy ochronnym pierścieniem fundusze strukturalne i spójności dla nowych państw członkowskich czyli część budżetu, która gwarantuje ogólnie korzystne osiągnięcia nawet jeśli oznacza to wzrost wkładu netto dla Wielkiej Brytanii. Ironią jest że dla Londynu lepiej byłoby zawrzeć sojusz z Paryżem w ochronie Wspólnej Polityki Rolnej, gdyż oznacza to także wzrost rabatu. To doskonała ilustracja złych zachęt w ramach unijnego budżetu. Oczywiście walka o unijny budżet jest tematem zastępczym w szerszej kwestii przyszłości Wielkiej Brytanii w Europie, która wcale nie jest pewna. Są to dwie różne, choć ściśle powiązane kwestie. W przeciwieństwie do wielu bardziej abstrakcyjnych aspektów relacji pomiędzy Londynem i Brukselą, wkład do unijnego budżetu jest sprawą, do której ludzie są w stanie odnieść się bezpośrednio . Wyborcy nie mogą zrozumieć, a tym bardziej zaakceptować tego, że unijny budżet rośnie w czasie gdy w wydatki społeczne oraz budżety policyjne są cięte, a wydatki na zdrowie i edukację są praktycznie zamrożone. Wkład do unijnego budżetu może nie jest ogromny w porównaniu do wydatków krajowych, niemniej jednak jest znaczący. Żądania wzrostu budżetu jedynie potwierdzają powszechną opinię wielu w Wielkiej Brytanii, że UE jest całkowicie oderwana od rzeczywistości.
Ostatnie sondaże wskazują na to, że większość Brytyjczyków jest gotowa głosować za wyjściem z Unii. Jednak przy podaniu dodatkowej opcji pozostania w zreformowanym lub luźniejszym układzie, to właśnie ta opcja zyskuje największe poparcie. Polski rząd musi zatem zastanowić się nad swoim podejściem do tej kwestii. Ostatnie interwencje ministra Sikorskiego, nawet jeśli intencje były dobre, służą tylko do tego by kreować obraz czarno-biały - albo zostajecie na obecnych warunkach albo do widzenia - i jako takie pchają Wielką Brytanię w kierunku drzwi wyjściowych. Gdyby tak się stało, Polska straciłaby cennego sojusznika - kraj, który chce Europy bardziej liberalnej ekonomicznie , który otworzył swój rynek pracy dla polskich pracowników już od pierwszego dnia. Choć Polska i Wielka Brytania nie maja wspólnej wizji w sprawie budżetu w najbliższym czasie, muszą przynajmniej być w stanie zrozumieć i szanować swoje wzajemne stanowiska. Wszak Polska sama wykazała, że w obronie narodowego inte resu też potrafi w Unii zagrać ostro, gdy w marcu zawetowała długoterminową "mapę drogową" klimatyczną.