Energię musimy kupić i to zazwyczaj po coraz wyższych cenach. Dlaczego? Niestety to nadal rynek producenta. Energetyki nie dotyczy złota reguła popytu i podaży, a więc dostosowywania się ceny produktu do realiów rynkowych. Dość powiedzieć, że polskie firmy płaciły więcej za energię niż przedsiębiorstwa w bogatszych krajach: w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Francji.

Gorzej, że na tym rynku – mimo częściowej prywatyzacji – wciąż dominuje Skarb Państwa. Ale skoro państwo jest tu i tak obecne, to można by się spodziewać, że stara się zrównać szanse polskich i zagranicznych firm. Niestety rząd często broni interesów energetyki i górnictwa (pod pretekstem, że „oni przecież muszą inwestować miliardy"), a zbyt rzadko opowiada się za wsparciem dla przemysłowych odbiorców energii.

Dobrze, że w końcu tę sprawę za rząd załatwiło spowolnienie gospodarcze. Cenowa presja na energetyków to jedna z nielicznych zalet kryzysu. Mamy szansę na obniżkę cen energii już w 2013 roku, po raz pierwszy od lat targowanie się o niższe niż dotychczas ceny za prąd nie będzie wyłącznie dla przedsiębiorców z góry skazane na porażkę.

Państwo ma szansę jeszcze odpokutować swoje zaniechania: pojedynkując się z ekologiczną hydrą z Brukseli. Bo dziś to, czy ostatecznie elektrownie obniżą ceny, zależy właśnie od decyzji Komisji Europejskiej. Jeśli w imię walki z ociepleniem klimatu decyzje urzędników unijnych spowodują gwałtowny wzrost cen za uprawnienia do emisji CO2, to ceny energii w Polsce, zamiast spadać, znacząco wzrosną.

Ta walka o to, aby Komisja Europejska zrozumiała sytuację w Polsce i naszą specyfikę narodową, nie jest może tak atrakcyjna medialnie jak spór o 300 mld zł z nowego brukselskiego budżetu. Ale od niej także zależy nasz dobrobyt.