Andrzej Talaga: Szybko albo wcale
W Unii Europejskiej powstaje nowe centrum władzy na bazie eurolandu. Z politycznego, choć niekoniecznie już gospodarczego, punktu widzenia, najlepiej byłoby, gdyby Polska weszła do tego klubu jak najszybciej. Nie bacząc na ewentualne straty krótkoterminowe.
Jeśli odłożymy decyzję na później, aż sytuacja strefy się wyklaruje, możemy być już w dużo gorszym położeniu, jako petent, a nie rozgrywający. I to petent w rodzaju uciążliwego, ubogiego kuzyna, nie zaś bogatego wujka witanego z otwartymi ramionami.
Wszelkie zarzuty o pochopność są w pełni uzasadnione, ale bywają takie momenty w historii, kiedy nie warto się wahać. Sporo wskazuje na to, że stajemy przed sytuacją zero-jedynkową. Albo będziemy w naprawdę zjednoczonej Europie ze wspólnotowymi, silnymi instytucjami, a więc bezpieczniejsi, ale kosztem sporego kawałka naszej suwerenności, albo powinniśmy poważnie pomyśleć o funkcjonowaniu poza nią. Czyli w wielkim skrócie – nie przyjmować w ogóle euro (zobowiązania traktatowe można wszak przeciągać w nieskończoność, a kto wie, czy nie powstanie nowy traktat).
Oba rozwiązania niosą spore ryzyko. Szybkie przyjęcie euro – gospodarcze, nieprzyjęcie – polityczne. Oznacza to, inaczej mówiąc, podjęcie ryzyka krótkoterminowego – wariant pierwszy, albo długoterminowego – wariant drugi.
Pytanie, co będzie dla nas lepsze. Euro jak najszybciej, ponieważ do funkcjonowania poza strefą trzeba wielkiej politycznej wyobraźni i determinacji, a obecnie mocno ich Polakom brakuje.