Dwugłos: Czy Polska powinna przyjąć euro

Andrzej Talaga: Najlepiej byłoby, gdyby Polska weszła do tego klubu jak najszybciej. Paweł Jabłoński: O sile, możliwości wpływania na europejskie rozwiązania decyduje przede wszystkim wielkość i stan gospodarki

Publikacja: 13.12.2012 20:58

Dwugłos: Czy Polska powinna przyjąć euro

Foto: ROL

Andrzej Talaga: Szybko albo wcale

W Unii Europejskiej powstaje nowe centrum władzy na bazie eurolandu. Z politycznego, choć niekoniecznie już gospodarczego, punktu widzenia, najlepiej byłoby, gdyby Polska weszła do tego klubu jak najszybciej. Nie bacząc na ewentualne straty krótkoterminowe.

Jeśli odłożymy decyzję na później, aż sytuacja strefy się wyklaruje, możemy być już w dużo gorszym położeniu, jako petent, a nie rozgrywający. I to petent w rodzaju uciążliwego, ubogiego kuzyna, nie zaś bogatego wujka witanego z otwartymi ramionami.

Wszelkie zarzuty o pochopność są w pełni uzasadnione, ale bywają takie momenty w historii, kiedy nie warto się wahać. Sporo wskazuje na to, że stajemy przed sytuacją zero-jedynkową. Albo będziemy w naprawdę zjednoczonej Europie ze wspólnotowymi, silnymi instytucjami, a więc bezpieczniejsi, ale kosztem sporego kawałka naszej suwerenności, albo powinniśmy poważnie pomyśleć o funkcjonowaniu poza nią. Czyli w wielkim skrócie – nie przyjmować w ogóle euro (zobowiązania traktatowe można wszak przeciągać w nieskończoność, a kto wie, czy nie powstanie nowy traktat).

Oba rozwiązania niosą spore ryzyko. Szybkie przyjęcie euro – gospodarcze, nieprzyjęcie – polityczne. Oznacza to, inaczej mówiąc, podjęcie ryzyka krótkoterminowego – wariant pierwszy, albo długoterminowego – wariant drugi.

Pytanie, co będzie dla nas lepsze. Euro jak najszybciej, ponieważ do funkcjonowania poza strefą trzeba wielkiej politycznej wyobraźni i determinacji, a obecnie mocno ich Polakom brakuje.

Paweł Jabłoński: Śpieszmy się powoli

Jeżeli Polska chce mieć coś do powiedzenia w UE, musi przyjąć euro. Pytanie – kiedy? Wielu unijnych polityków zachęca nas do ekspresowej decyzji. Będąc w środku, moglibyśmy się okazać cennym wsparciem dla sił reformujących finanse Unii, moglibyśmy wziąć większy udział w ustalaniu kształtu nowych instytucji unijnych – jak choćby nadzór bankowy.

Oczywiście to tylko możliwości. Bo i tak bylibyśmy jednym z najsłabszych negocjatorów. Bowiem o sile, możliwości wpływania na europejskie rozwiązania decyduje przede wszystkim wielkość i stan gospodarki. A z tym u nas ciągle słabo i jeżeli teraz pozbędziemy się złotego, to sytuacja szybko się nie poprawi.

Własna waluta ma wady i zalety.

Mamy teraz czas, by na tym zyskać wyjątkowo wiele. Z poprzedniej fali kryzysu wyszliśmy jako zielona wyspa m.in. dzięki własnej walucie. Przy spowolnieniu gospodarczym złoty silnie się osłabił, dzięki czemu wzrosły przychody z eksportu, a osłabił się import. Warto przypomnieć też, jak gwałtownie wzrosły dotacje rolne na skutek przeliczenia euro po korzystnym kursie. Teraz też mamy szansę na podobne osłabienie waluty i wynikający z tego szybszy wzrost gospodarczy. Jeśli przyjmiemy euro, tempo naszego wzrostu będzie zbliżone do panującego w krajach rozwiniętych.

Dlatego w najbliższych latach powinniśmy trzymać się złotego. Potem trzeba będzie pewnie przyjąć euro (jeśli waluta przetrwa), ale już jako silniejsze państwo, a nie tylko petent uzależniający swój rozwój od kwot otrzymywanych z unijnych funduszy.

Andrzej Talaga: Szybko albo wcale

W Unii Europejskiej powstaje nowe centrum władzy na bazie eurolandu. Z politycznego, choć niekoniecznie już gospodarczego, punktu widzenia, najlepiej byłoby, gdyby Polska weszła do tego klubu jak najszybciej. Nie bacząc na ewentualne straty krótkoterminowe.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację