Dzięki głębokiej deprecjacji – średnioroczny kurs euro do złotego wzrósł w 2009 r. o 23 proc. wobec 2008 r. – wyprodukowane u nas towary były za granica tańsze, dzięki czemu eksporterzy mogli ich sprzedać więcej. Dość powszechna była wtedy opinia, że gdybyśmy byli w strefie euro, mielibyśmy wtedy recesję, tak jak Słowacja, która wspólną walutę wprowadziła w 2009 r.
Również teraz niektórzy analitycy spodziewają się, że przed recesją uratuje nas wzrost eksportu. Zresztą z ostatnich danych NBP o bilansie płatniczym widać, eksport już rośnie, a w dodatku, z powody spadku importu, saldo wymiany handlowej już mamy dodatnie i to pierwszy raz w historii publikacji tych danych przez NBP przez dwa miesiące z rzędu (wrzesień i październik)!
Skoro ten wzrost eksportu dokonał się bez jakiegoś spektakularnego osłabienia kursu złotego, to może teza o zbawiennych skutkach posiadania własnej waluty w czasach kryzysu zaczynała ulegać erozji? Podobnie jak wiele innych potocznych opinii na temat przystąpienia a do eurolandu?
Dane o bilansie płatniczym zbiegły się w czasie z informacją Ministerstwa Finansów, że odłożone zostały prace nad Narodowym Planem Wprowadzenia Euro. A także z publikacją sondażu, z którego wynika, że coraz więcej Polaków jest przeciwnych przyjęciu wspólnej waluty. Oczywiście w obecnej sytuacji, kiedy hasło „strefa euro" kojarzy się wyłącznie ze słowami „kryzys", „bankructwo" i „recesja", nie ma w tym nic dziwnego. Polacy nie widzą korzyści w przystępowaniu do klubu, który nie tylko ma się rozpaść, ale gdzie trzeba będzie zapłacić wysokie wpisowe - składkę na fundusze stabilizacyjne i pomocowe.
Może w tej sytuacji warto wyjść z bardziej pozytywnym przekazem w sprawie wspólnej waluty? Pokazać też korzyści tego projektu? Przystąpić do poważnej dyskusji? Ja ze swojej strony przypomnę tylko, że kurs euro to teraz nadal około 1,3 amerykańskiego dolara. To wprawdzie nieco mniej niż przed kryzysem, ale jednak znacznie więcej niż wówczas, kiedy wspólną walutę wprowadzano w 1998 r. (przy parytecie 1:1 do dolara) i prawie o ponad 50 proc. więcej niż jesienią 2000 r,. kiedy płacono za nie niecałe 85 centów. Jeżeli więc zgodzimy się z obiegową opinią inwestorów, że rynki się nie mylą, to nie ma podstaw do obaw o przyszłość euro.