Od 2008 roku, od kiedy światowa gospodarka zaczęła zwalniać, Polska jest jedną z nielicznych zielonych wysp. Wydawałoby się zatem, że pozytywne skutki powinniśmy odczuwać i my – podatnicy. Tak jednak nie jest. Po raz pierwszy od czasu transformacji zamiast gonić zamożnych sąsiadów znad Łaby, oddalamy się od nich. Dzieje się tak dlatego, że siła nabywcza Polaków spada, a Niemców rośnie. To efekt rosnącej inflacji. W 2012 roku płace nominalnie wzrosły o 3,5 proc. , jednak po uwzględnieniu inflacji musimy pogodzić się z ich spadkiem o ok. 0,2 proc.

Uciekają nam nie tylko Niemcy. Realny wzrost płac zanotowały m.in. Finlandia, Szwecja, Bułgaria, Estonia, Litwa czy Łotwa. Republiki nadbałtyckie wyjątkowo szybko wróciły na ścieżkę rozwoju po kryzysie, który przyszedł w 2008 r. Warto brać z nich przykład.

W większości krajów Unii płace rosną wolniej niż wskaźniki inflacji, jeżeli tej tendencji nie uda się zatrzymać, będziemy kupować coraz mniej, a że wzrost konsumpcji jest jednym ze sposobów na wyjście z załamania gospodarczego, z kryzysem możemy prędko się nie pożegnać.

Pracodawcy niechętnie dają podwyżki. Rząd niechętnie obniża podatki, jak choćby podatek VAT, który od 2013 roku miał wrócić do poziomu 22 proc. Może warto spróbować sposobu na walkę ze spowolnieniem gospodarczym, który sprawdził się już w historii – oprócz inwestowania w infrastrukturę, co na szczęście nasz rząd robi i jak zapowiada dalej planuje robić, może warto w końcu pomyśleć o obniżeniu podatków. Wówczas pracodawcy będę mogli zyskiem podzielić się z pracownikami, a pieniądz i tak trafi w obieg, zasilając polską gospodarkę. Inaczej sami się nie spostrzeżemy, gdy i do nas przyjdzie recesja.