Energetyka wiatrowa chłopcem do bicia

Energetyka wiatrowa staje się chłopcem do bicia w kampanii wyborczej – pisze Arkadiusz Sekściński, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

Publikacja: 29.04.2014 10:33

Red

Atakują nas politycy – głównie PiS, a z nimi zaprzyjaźnieni eksperci podający się za niezależnych. Dziwna to kampania, gdzie stanowcze opinie i wywody oparte zostały na nieistniejących analizach. Jak daleko politycy mogą się posunąć w zakłamywaniu rzeczywistości dla osiągnięcia chwilowych korzyści wyborczych?

Swoją kampanię PiS oparło na jedynym w swoim rodzaju koncepcie – obowiązku zachowania sztywnej odległości 3 km od turbin wiatrowych do zabudowań i lasów. Podobnego wymogu nie ma nigdzie w Europie. Po wyeliminowaniu parków narodowych, otulin i obszaru „Natura 2000" okazuje się, że nie ma takiego miejsca w Polsce, gdzie można byłoby wtedy postawić turbinę. Nawet odległość 1 km oznaczałaby wyrzucenie do kosza znacznej większości projektów wiatrowych, w tym realizowanych przez spółki Skarbu Państwa.

Propozycja PiS przekuta została w projekt ustawy „odległościowej" w praktyce likwidującej energetykę wiatrową w Polsce. I właśnie teraz, kiedy wszyscy łamią sobie głowę, jak w obecnej sytuacji geopolitycznej zapewnić nam bezpieczeństwo energetyczne, PiS udaje się przepchnąć projekt przez drugie czytanie w Sejmie. Istnieje zagrożenie, że w przedwyborczym zamieszaniu, przy inercji innych partii, projekt ten stanie się prawem.

Warto pamiętać, że w Polsce inwestycje wiatrowe już dziś muszą spełnić wiele norm, w tym kryteria z rozporządzenia ministra środowiska z 14 czerwca 2007 r. w sprawie dopuszczalnych poziomów hałasu (notabene ministrem środowiska był wtedy Jan Szyszko z PiS). Właśnie kryterium hałasowe określa de facto odległości od zabudowań. Tak przynajmniej działa to w większości krajów UE. Oczywiście, niektóre lokalne władze rekomendują minimalne odległości, ale najczęściej jest to 500 m.

Ulubionym straszakiem polityków jest oddziaływanie farm wiatrowych na zdrowie. Kompleksowych badań w Polsce nigdy nie zrobiono, co potwierdza resort zdrowia. Ale na świecie są dziesiątki badań renomowanych uczelni i niezależnych instytucji. Dosyć, by rozwiać wszelkie wątpliwości i zbić argumenty działaczy straszących groźnymi powikłaniami.

Światowa Organizacja Zdrowia już w 2004 roku w dokumencie „Energia, zrównoważony rozwój i zdrowie" wskazała, że energetyka wiatrowa – w porównaniu z innymi technologiami produkcji prądu – ma najmniejszy wpływ na zdrowie i środowisko. W opracowaniach realizowanych na zlecenie rządów USA, Kanady czy Australii udowodniono, że słyszalne lub podsłyszalne dźwięki emitowane przez turbiny wiatrowe nie mają negatywnego wpływu na zdrowie. O infradźwiękach generowanych przez wiatraki sporo napisali też polscy naukowcy – wskazują, że są nieszkodliwe. Ale kto by ich tam słuchał. Antywiatrakowi misjonarze natychmiast nazwali badania dziesiątków rządów i najlepszych uczelni działaniami na zlecenie branży wiatrowej.

Jeżeli tak będziemy pojmowali sukces polityczny, każdą branżę  gospodarki będzie można w ten sposób pogrzebać, ludziom odebrać nadzieję na pracę, gminom zaś – źródło dochodu. Tanią popularność można  zdobywać, mnożąc zakazy, ale silnej i innowacyjnej gospodarki nie da się na nich zbudować. Za pół roku, za rok będą kolejne wybory i wtedy padną pytania: a co wy zrobiliście, żeby przyciągnąć inwestorów, zwiększyć przychody budżetowe i  uchronić obywateli przed wyłączeniem prądu? Wystarczy dziś sięgnąć po prawdziwe badania i naprawdę dbać o interesy wyborców, zamiast straszyć ich wydumanymi zagrożeniami.

Opinie Ekonomiczne
Jak zaprząc oszczędności do pracy na rzecz konkurencyjnej gospodarki
Opinie Ekonomiczne
Blackout, czyli co naprawdę się stało w Hiszpanii?
Opinie Ekonomiczne
Czy leci z nami pilot? Apel do premiera
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Pytam kandydatów na prezydenta: które ustawy podpiszecie? Czas na konkrety
Opinie Ekonomiczne
Maciej Miłosz: Z pustego i generał nie naleje
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku