Po 25 latach szybkiego doganiania przez Polskę krajów bogatych przyszedł dla nas czas odpowiedzi na ważne pytanie: czy wystarczy nam bycie liderem w drugiej lidze krajów europejskich - krajów postsocjalistycznych - i czy możemy spocząć na laurach dokonanego skoku cywilizacyjnego i gospodarczego ostatnich 20 lat (co w dłuższej perspektywie spowoduje, że Polska podzieli los krajów południa Europy)? Czy nie chcemy awansować do pierwszej ligi, gdzie rywalizuje się innowacjami oraz konkurencyjnością? My, młodzi Polacy, nie zgadzamy się na zostanie w drugiej lidze. Jesteśmy nie tylko gotowi na zmiany, ale wychodzimy naprzeciw wyzwaniom rozwojowym i proponujemy własną, nowoczesną strategię gospodarczą.
Przez ostanie ponad dwie dekady Polska była europejskim tygrysem gospodarczym. Można wyróżnić dwa główne motory wzrostu ekonomicznego. Pierwszym było urynkowienie gospodarki i radykalne zerwanie z komunizmem na przełomie lat 80. i 90. Uwolniona przedsiębiorczość Polaków, rozkwit wolnego rynku oraz liberalizacja handlu sprawiły, że w ciągu pierwszych 15 lat Polska podwoiła swój poziom bogactwa narodowego. Drugim motorem wzrostu było wejście Polski do Unii Europejskiej. Wbrew powszechnej opinii, większe znaczenie dla przyspieszenia gospodarczego po 2004 r. miały awans instytucjonalny Polski do poziomu krajów Unii oraz integracja z europejskim rynkiem dóbr i usług, niż bezpośrednie finansowanie inwestycji w kraju za pomocą środków wspólnoty (Iwanowski, Swaczyna*). W efekcie, w ciągu ostatnich dziesięciu, Polska była jedną najszybciej rosnących gospodarek w Europie.
Jeśli obecny model wzrostu działał przez dwie i pół dekady - po co inicjatywa młodych Polaków, aby go zmieniać? Okazuje się, że podobne zjawiska przyspieszenia wzrostu, trwające 10, 20, a nawet 30 lat nie są w Europie niczym nowym. Niestety, nie mają również trwałego charakteru. 60 lat temu Grecja, Hiszpania, Portugalia i Włochy również szybko nadrabiały dystans do najbardziej rozwiniętych krajów. Ale po 20-30 latach przestały reformować swoje gospodarki i spoczęły na laurach wchodząc w dekady rozdawnictwa socjalnego, marnotrawstwa środków publicznych oraz konsumpcji zdobyczy, jaką był wzrost poziomu życia. W efekcie od niemal 30 lat ich poziom bogactwa dryfuje w przedziale odpowiadającym 45-65 proc. PKB per capita USA i mimo prób nie wzrasta. Takie zwolnienie (lub zatrzymanie) procesu doganiania krajów najbogatszych ekonomiści z Banku Światowego nazywają pułapką średniego dochodu (m.in. Gill 2009). Ci sami eksperci wskazują, że istnieją jednak kraje, którym udało się uwolnić z takiej pułapki (np. Korea, Irlandia, Finlandia i Austria). Są to gospodarki wolnorynkowe, których wzrost jest napędzany głównie wzrostem produktywności i wdrażaniem innowacji. Dlatego za alarmujące należy uznać, że po wielu latach szybkiego wzrostu Polska dotarła już do niebezpiecznej granicy 42 proc. PKB per capita USA, a że poziom innowacyjności w Polsce jest niski.
Wśród polityków i części ekonomistów intuicyjną receptą na niski poziom innowacyjności jest zwiększanie publicznych wydatków na badania i rozwój (B+R). Jednak analizy m.in. Banku Światowego wykazują, że wydatki publiczne na innowacje nie są w Polsce wysoce efektywne (Radwan i inni, 2013). Ta sama instytucja sugeruje, że kluczem do osiągnięcia wysokiej innowacyjności są prywatne, a nie publiczne inwestycje w B+R. Tymczasem, według naszych szacunków, udział wydatków prywatnych we wszystkich wydatkach na badania i rozwój w Polsce jest najniższy w całej UE (Biardzka, Stachowski*). Dlatego, zamiast stymulować innowacyjność pieniędzmi podatnika, my, młodzi Polacy, sugerujemy inne rozwiązanie tego problemu - poprawę środowiska, które obecnie tworzy bariery dla biznesowych inwestycji w B+R.
Co wpływa na inwestycje w innowacje?
Innowacje to pomysły ludzi. Pomysły te nie biorą się znikąd – do tego potrzebny jest wysoki poziom kapitału ludzkiego. Ale powstanie innowacji to dopiero jedna trzecia sukcesu. Drugim wyzwaniem dla innowatorów i przedsiębiorców to wdrożenie pomysłów - czyli ich komercjalizacja. W tym celu muszą istnieć odpowiednie warunki prawne i instytucjonalne, które pozwolą zamienić nasze pomysły na biznesy lub patenty i zacząć je wykorzystywać w rzeczywistości gospodarczej. Gdy już innowacje znajdą zastosowanie w danej firmie, trzecim i ostatnim wyzwaniem jest ich rozprzestrzenienie po innych przedsiębiorstwach co powoduje wzrost produktywności w całej gospodarce. Jednak aby to rozprzestrzenianie się innowacji mogło mieć miejsce, potrzebna jest dobrze rozwinięta infrastruktura. Te trzy składowe (kapitał ludzki, instytucje oraz infrastruktura) tworzą razem środowisko, w którym prywatni gracze podejmują decyzję czy inwestować w innowacje, czy nie, a które my nazywamy kapitałem społecznym. Nasza strategia gospodarcza polega więc nie na zwiększaniu publicznych wydatków na innowacje, ale na inwestowaniu w kapitał społeczny, który obecnie uważamy za wysoce niedorozwinięty.