Dwa dni po tym jak Barak Obama razem z nami cieszył się na Placu Zamkowym w Warszawie, po cichutku, bez większego rozgłosu Lion's Bank przysłał mi raport zatytułowany „Dzień Wolności Hipotecznej". Myślę sobie o co chodzi? Do tej pory znałem tylko dzień wolności podatkowej ogłaszany co roku przez Centrum im. A. Smitha. Zaglądam więc do raportu i czytam. Polak musi pracować sto pięćdziesiąt siedem dni w roku, aby spłacić dwanaście rat przeciętnego kredytu hipotecznego. I w tym momencie zrobiło mi się nas strasznie żal. Nas czyli tych posiadających kredyty hipoteczne. Wiem, że jest nas zdecydowana mniejszość, bo kredyty na nieruchomości ma tylko niecałe dziesięć procent społeczeństwa, ale w większości jest to grupa raczej młodszych ludzi, która zaczyna dopiero gromadzić swój majątek. Żal zrobiło mi się nie tylko z powodu tego, że prawie pół roku trzeba pracować na spłatę bankowej pożyczki, ale dlatego, że od razu przypomniał mi się wspomniany wcześniej – dzień wolności podatkowej. Spodziewam się, że za chwilę, bo zwykle następuje to w drugiej połowie czerwca, Centrum im. Adama Smitha ogłosi, kiedy w tym roku przypada dzień wolności podatkowej. Zwykle z ich analiz wynika, że aby zapłacić naszemu państwu wszystkie należne podatki musimy pracować prawie pół roku.
Połączyłem te wyliczenia i wyszło mi, że prawie cały rok musimy na coś pracować. Jak nie na państwo, to na spłatę mieszkania. Prawdziwej wolności wychodzi nam raptem jakieś cztery tygodnie. Wtedy mamy wakacje, możemy wyjechać. Kłopot tylko w tym, że za ten wyjazd też trzeba zapłacić. A z czego odłożyć na urlop skoro niewiele zostało? Zacząłem szukać więc czegoś co mnie pocieszy. I znalazłem. W tamtym roku, kredyty spłacaliśmy dwa tygodnie dłużej. Rok do roku jest zatem pewien zysk. Ze stu siedemdziesięciu jeden urwaliśmy czternaście. Może w kolejnym roku uda się także coś urwać. Złoty robi się mocniejszy a stopy procentowe pewnie jeszcze spadną. Kredyty minimalnie więc stanieją. W skali całości marne to jednak pocieszenie. Liczę zatem na to, że pocieszy mnie wkrótce CAS i ogłosi dzień wolności podatkowej nieco wcześniej niż zwykle.
Obydwa te dni skłaniają mnie jednak do smutnego wniosku. Pewnie potrzeba będzie jeszcze kolejnych dwudziestu pięciu lat byśmy naprawdę poczuli się wolni. Co więcej państwo w którym, żyjemy niewiele robi by to przyspieszyć. Od kiedy pamiętam eksperci CAS, mówią o tym, że na podatki musimy pracować prawie pół roku. Ten czas wydłuża się lub skraca zaledwie o kilka dni. Nasze obciążenia podatkowe wcale się więc nie zmieniają. A jeśli na podatki musimy pracować prawie sześć miesięcy to nikt nie przekona mnie, że te są w Polsce niskie. Tak samo jak nikt nie wmówi mi, że mamy tanie nieruchomości, skoro tyle samo trzeba pracować na to by móc spłacać kredyt hipoteczny. Pytam więc na koniec jeszcze raz. Gdzie ta wolność?