Trwające ponad dekadę rządy Erdogana są jedną wielką zagadką. Po pierwsze, jakim cudem udaje mu się dość skutecznie łączyć władzę islamistów z utrzymaniem w sumie demokratycznego, zorganizowanego na wzór zachodni państwa. Po drugie, niejasne jest to, w jaki sposób Erdogan zdołał z jednej strony dać pożywkę swoim autorytarnym zapędom, ograniczając nieco liberalne swobody demokratyczne i uzyskując poparcie konserwatywnej części społeczeństwa, a z drugiej utrzymać przynoszący sukcesy liberalny kurs w polityce gospodarczej. Po trzecie, niezrozumiałe jest, w jaki sposób udało mu się połączyć trwający wciąż proces negocjacji członkowskich z Unią Europejską i uczestnictwo w sojuszach Zachodu z wyraźnym zaostrzeniem polityki kraju usiłującego budować pozycję regionalnego mocarstwa na Bliskim Wschodzie. No i wreszcie na koniec pytanie najważniejsze: czy to mu się będzie dalej udawać?
Erdogan ma na pewno w ręku jeden potężny atut. Jest nim sukces gospodarczy. Utrzymanie liberalnego i probiznesowego kursu, kontynuacja procesów prywatyzacyjnych, rozwój buzującej tureckiej prywatnej przedsiębiorczości – wszystko to prowadziło do szybkiego wzrostu gospodarczego, który w ciągu 11 lat rządów Erdogana wyniósł przeciętnie 5 proc. w skali roku. Towarzyszyła temu spora dawka finansowej ostrożności. Inflację ograniczono stopniowo z poziomu dwucyfrowego do 8–9 proc. rocznie, waluta wzmocniła się, ścisła kontrola nad poziomem deficytu budżetowego umożliwiła redukcję długu publicznego z 74 do 36 proc. PKB, problemem pozostaje tylko zbyt wysoki deficyt w bilansie płatniczym. Wibrujące życiem biznesowe dzielnice Stambułu, nowo zbudowane nadmorskie hotele na Tureckiej Riwierze i fabryki międzynarodowych koncernów samochodowych to prawdziwe wizytówki sukcesu.
Ale jest też druga, ciemniejsza strona medalu. Erdogan w swojej polityce opiera się głównie na poparciu jednej części społeczeństwa – tej bardziej konserwatywnej, wiejskiej, uboższej, liczniejszej. I świadomie podejmuje walkę z częścią drugą – bardziej proeuropejską, liberalną, przedsiębiorczą. Ostrą linię podziału między bogatszym liberalnym zachodem kraju i konserwatywnym wschodem wyraźnie widać na mapie wyborczej (choć może nie w samym Stambule, gdzie inne jest nastawienie biznesowego centrum, a inne proletariackich blokowisk). Biegnąca w poprzek Turcji linia podziału może nam w Polsce coś przypominać. Wraz z pytaniem, czy chcemy takiej Polski, w której zawsze jedna część narodu będzie dominować nad drugą, czy też takiej, w której ostra linia podziału będzie się zacierać.
Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce