Maciej Rudke: „Banksterzy” to historia, której banki nie muszą się bać

Film pokazujący w krzywym zwierciadle problem kredytów frankowych nie wywoła nowej fali pozwów sądowych. To historia, której banki nie muszą się bać.

Aktualizacja: 08.10.2020 21:45 Publikacja: 08.10.2020 21:40

Maciej Rudke: „Banksterzy” to historia, której banki nie muszą się bać

Foto: kadr ze zwiastunu

Po obejrzeniu „Banksterów”, który premierę będzie miał 16 października, mam mieszane uczucia. Z jednej strony jestem pozytywnie zaskoczony, bo spodziewałem się produkcji przypominającej zlepek scen w stylu ostatnich filmów Patryka Vegi, ale najnowszy obraz w reżyserii Marcina Ziębińskiego ogląda się całkiem nieźle (scenariusz napisali Adam Guz, autor książki o tym samym tytule, i Piotr Starzak). Szczególnie pierwszą połowę, później przeważają przerysowane, często mało realistyczne i ckliwe sceny. Niezła gra aktorska, szczególnie Jana Frycza, występują też m.in. Antoni Królikowski, Katarzyna Zawadzka, Tomasz Karolak, Rafał Zawierucha, Małgorzata Kożuchowska i Magdalena Lampraska. Dobre zdjęcia i muzyka. Tyle pod względem filmowym okiem laika w tym temacie.

Film problem frankowy przedstawia w krzywym zwierciadle. Fabuły nie będę zdradzał, ale przekaz jest prosty: banki zmówiły się i wciskały kredyty frankowe, od początku ich celem było oszukanie klientów. Film sugeruje, że banki zarabiały więcej, gdy kurs CHF się umacniał, i że specjalnie doprowadziły do osłabienia złotego, co jest zarówno nierealne jak i bez sensu. W fabułę wplątano też sprzedawane firmom opcje walutowe i polisolokaty. I choć można mieć dużo zastrzeżeń wobec tego jak banki oferowały klientom te produkty, to przedstawione w filmie sytuacje są skrajne i niejasne. Na końcu znalazła się niezbyt rozsądna scena wymierzania przez frankowicza sprawiedliwości na własną rękę – za pomocą bandziora z pistoletem.

W filmie pokazano tylko przykłady „naciągniętych” na franki (i polisolokaty), szkoda że nie przedstawiono przykładów klientów, którzy świadomie zaciągali kredyt w takiej walucie (można się spierać jaki w rzeczywistości był odsetek jednych i drugich przypadków). Szkoda, że zupełnie pominięto wątek nadzorcy (ówczesna Komisja Nadzoru Bankowego), który chciał ukrócić sprzedaż hipotek w walucie, i polityków (głównie PiS), którzy „walczyli, aby Polacy mieli prawo do zaciągania kredytów na własne mieszkanie”. Zapomniano o tym wątku czy filmowcom zabrakło odwagi (produkcję wsparł Polski Instytut Sztuki Filmowej)? To karykatura problemu frankowego pokazująca najbardziej jaskrawe przypadki, ale nie ukazująca realnego stanu rzeczy: kredyty te wciąż bardzo dobrze się spłacają (mimo wzrostu wartości długu w złotych) dzięki m.in. dobrej sytuacji gospodarczej w ostatnich latach, wzrostowi wynagrodzeń czy ujemnym stopom procentowym w Szwajcarii. Bardziej powszechnym problemem są trudności ze sprzedażą mieszkania, jeśli kredyt przewyższa zabezpieczenie, lub sprawy rozwodowe.

Co ciekawe w ogóle nie ma wątku pozwów sądowych licznie kierowanych przez frankowiczów przeciw bankom oraz linii orzeczniczej coraz bardziej sprzyjającej klientom (dopiero w napisach końcowych jest informacja na ten temat). Akcja filmu toczy się w około roku 2008, pozwy to kwestia ostatnich paru lat. Pojawia się za to ulubiona przez frankowiczów (tych wojujących) fraza „bank to instytucja zaufania publicznego” w scenie sugerującej, że to zwalnia klientów z konieczności czytania i zrozumienia umowy.

Jedna ze scen jest wręcz komiczna: do pokoju szefowej oddziału wchodzi sprzedawca mówiąc: "klient zamierza wziąć kredyt w CHF, ale koniecznie chce zobaczyć te franki, a my przecież nie mamy ani jednego". "To idź do kantora" - odpowiada szefowa. Odbieram to jako uwiarygodnienie zupełnie nietrafionego argumentu podnoszonego przez frankowiczów: „to kredyt złotowy, bo żadnych franków bank nie miał”. Jest też prztyczek w nos deweloperów: sprzedawca mieszkania mówi "560 tys. zł za mieszkanie plus 30 tys. zł za garaż w gratisie".

Informacja dla samych bankowców: wśród głównych bohaterów filmu trudno dopatrzyć się podobieństw (fizycznych czy w nazwiskach) do prawdziwych szefów banków. Choć pewnie znajdą się tacy, którzy w bohaterach filmu doszukiwać się będą znanych postaci ze świata bankowego. Jedna z nich – Jan (Jan Frycz) – wydaje się zlepkiem kilku prawdziwych osobistości.

Film jest fikcją, ale osadzoną w realnym, znanym wszystkim świecie, więc wpływa na to, jak problem franków może być postrzegany. Jednym z jego producentów jest Votum, kancelaria obsługująca frankowiczów, której zarząd oczekuje napływu nowych klientów. Nowej fali pozwów jednak nie wywoła. Kto ma hipotekę frankową, a czynnych umów tego typu jest 440 tys., zna sprawę i ma już prawdopodobnie wyrobione zdanie. Obserwuje rozstrzygnięcia sądów, opinie prawników, sytuację na rynku, działania banków, obietnice polityków, działania nadzorców. Film może wzbudzić w nim negatywne emocje wobec banków, ale nie sądzę, by to on stał się kroplą przelewającą czarę goryczy u tak wielu klientów, aby dla banków był to problem. Kluczowe znacznie dla tego czy wysokie tempo przyrostu pozwów sądowych utrzyma się będzie miała linia orzecznicza sądów (w tym określająca nie tylko to, czy klientom uda się unieważnić lub odfrankowić kredyt, ale też jakie konsekwencje finansowe będzie to dla nich miało, co nie jest jeszcze jasne), wysokość kursu CHF/PLN i skłonność banków do zawierania ugód.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację