Ten najbardziej doświadczony na unijnej scenie polityk przez 19 lat był premierem Luksemburga i przez 20 lat ministrem finansów. Przez osiem lat był też szefem Eurogrupy, czyli grona ministrów finansów strefy euro. Także w czasie kryzysu finansowego, gdy zalecał Grecji, Irlandii czy Portugalii drastyczne cięcia wydatków, a jednocześnie w swoim zamożnym Wielkim Księstwie błogosławił system pozbawiający innych członków UE podatków.

W wieku 60 lat został szefem Komisji Europejskiej, popieranym przez koalicję chadeków, socjalistów i liberałów w Parlamencie Europejskim. I przez wszystkie, poza węgierskim i brytyjskim, rządy państw UE.

Poprzednim luksemburskim szefem KE był Jacques Santer. Odszedł w 1999 r. po czterech latach urzędowania w wyniku afery komisarz Edith Cresson. Tam chodziło o pieniądze wypłacane przez panią komisarz jej przyjacielowi w ramach fikcyjnych zleceń, kwoty szły w tysiące euro.

W przypadku obecnego luksemburskiego szefa KE mówimy o miliardach euro traconych przez budżety innych państw i zyskach wpłacanych do kasy Luksemburga. Po pierwszym dniu afery Junckera widać, że nie ma on strategii obronnej. Ale też nie widać determinacji innych, żeby zmusić go do dymisji. Jego rodzima grupa polityczna centroprawica w Parlamencie Europejskim, do której należy też PO, już wydała komunikat w jego obronie. Jej szef Manfred Weber, polityk niemieckiej CSU, argumentuje, że to nie osobisty problem Junckera. I że szef KE przecież obiecał walkę z nadużyciami podatkowymi w UE.