Zresztą dzisiaj banki zwracają tę pomoc. Można by zmienić perspektywę, i te symboliczne tax payer money [pieniądze podatnika - red.] potraktować jako pożyczki nawet wymuszone, ale jednak zwrotne, a nie jako dotacje, które giną w jakiejś czarnej dziurze bankowej chciwości. Wtedy ta akcja ratowania banków traci ostrze moralnego nadużycia albo cynicznego żerowania na pieniądzach podatników, a staje się swoistego rodzaju systemem ostatecznej pomocy. To ma swój dramatyczny wyraz, bo pojawia się jakaś wymuszona reakcja sektora publicznego na problemy stworzone przez prywatne banki, ale nie ma cynicznego żerowania na lukach w systemie społeczno-ekonomicznym, o czym pisze autor artykułu.
2. „Wielkie holdingi wciąż pożyczają taniej, co odzwierciedla przekonanie inwestorów, że w razie potrzeby holdingi (bankowe) nadal będą ratowane z pieniędzy podatników". Dosyć karkołomna teza. Gdyby domyślna lub wymuszona ochrona państwa była główną przyczyną niższej ceny pieniądza, to polskie kopalnie nie mogłyby się opędzić od ofert taniego kredytu albo instrumentów z rynku kapitałowego, podobnie jak zadłużone szpitale. Ale tak nie jest. Więc nie tu przyczyna. Grupy bankowe (holdingi) mają większą wiarygodność wśród inwestorów budowaną na ich wyższej rentowności, wyższych ratingach, lepszych technikach marketingowych, a nie domyślną polisę typu „too big to fail", czyli w razie potrzeby państwo przyjdzie z pomocą.
3. Kolejna teza: „Zmienność osiąganych stóp zwrotu świadczy o wielkości podejmowanego ryzyka". A ta, zdaniem uczonych, wśród holdingów bankowych jest bardzo duża. Szczególnie w okresie załamania koniunktury. Stąd już oczywisty wniosek, że wchodzą w nadmierne ryzyko, bo się nie boją upadłości, co z kolei udowodniono wcześniej. Mogę się zgodzić co do kierunku, czyli im wyższe ryzyko, tym wyższy potencjalny zysk. Ale czy to dotyczy tylko banków? Wahania stóp zysku nie zależą tylko od apetytu na ryzyko, ale również od fazy cyklu koniunkturalnego. W czasie boomu gospodarczego stopa zysku bywa wysoka i utrzymuje się w fazie ożywienia przez nawet kilka lat. Z kolei w okresie recesji stopy zwrotu mogą się znacznie wahać nawet przy konserwatywnym modelu biznesowym.
4. Ten sam problem porusza autor w innym miejscu artykułu. „Banki zdaj ą sobie sprawę, że ich stopy zwrotu nie zależą głównie od ich efektywności, lecz od wielkości ryzyka, które podejmują". To trochę sztuczna konstrukcja. Rekonstruując sposób myślenia prof. Sławińskiego, efektywność bierze się z obniżania kosztów lub nakładów, czyli im niższe, tym lepiej. Jeśli jednak przejdziemy do drugiej strony algorytmu określającej efektywność, czyli do przychodów, to okazuje się, że tu wektor skierowany jest w drugą stronę, czyli im wyższy przychód, tym lepiej. Szkopuł w tym, że każdy przychód jest związany z ryzykiem, najogólniej nazywanym ryzykiem prowadzenia biznesu. Czyli im wyższy przychód chcemy osiągnąć, tym wyższe ryzyko się z tym łączy. I banki nie są tu żadnym wyjątkiem. Oczywiście branża, która żyje ze sprzedaży ryzyka, ma swoją specyfikę, ale ma ją każda branża, która operuje w gospodarce rynkowej. Czy ryzyko biznesowe, np. skomercjalizowanej służby zdrowia, jest znacznie niższe niż banków? Tak więc nie jest to dowód na wilczą naturę banków, wzmocnioną zbieraniem się ich w watahy (czyli holdingi).
Czy rzeczywiście nic się nie zmieniło i za jakiś czas będziemy mieli powtórkę kryzysu bankowo-finansowego?
Nie da się wyeliminować całkowicie ryzyka upadłości dużych banków. Trzeba je jednak minimalizować i to się dzieje. Kilka ważnych regulacji już dokonano. To: podniesienie wymogów kapitałowych, określenie norm płynności krótko- i długookresowej, wdrażanie „samofinansującego się" mechanizmu rekonstrukcji i uporządkowanej likwidacji, oddzielenie bankowości inwestycyjnej, czyli tej podatnej na spekulacje, od klasycznej. Bardzo wzmocnione zostały nadzory bankowe i związana z nimi sprawozdawczość. Przeprowadzane są testy wytrzymałości, które z jednej strony pokazują kondycję banków, z drugiej profesjonalizm ludzi i procedur zaangażowanych w nadzorach bankowych.