Polowanie na bankowe mamuty

Grupy bankowe mają większą wiarygodność dzięki wyższej rentowności i ratingom, a nie polisie typu „too big to fail” – pisze wiceszef ZBP w polemice z prof. Andrzejem Sławińskim.

Publikacja: 21.11.2014 02:56

Mieczysław Groszek

Mieczysław Groszek

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski KS Krzysztof Skłodowski

Prof. Andrzej Sławiński opublikował 12 listopada na łamach „Rzeczpospolitej" artykuł „Mamuty jednak nie wyginą". Nie waham się nazwać tekstu błyskotliwym, co wynika z głębokiej wiedzy fachowej i erudycji autora. Ta świetna forma nie jest jednak w stanie stłumić pytań i wątpliwości.

A materia jest ważna, bo chodzi o pytanie wręcz symboliczne dla systemu bankowego, mianowicie, czy reguła „to big to fail", czyli „za duży, aby upaść", nadal obowiązuje? To hasło symbolizujące splot  patologii obecnego etapu rozwoju gospodarczego. Andrzej Sławiński z dużą pewnością i na bazie różnych argumentów twierdzi, że przysłowiowe mamuty, czyli duże grupy bankowe (w odróżnieniu od tych prawdziwych), mają się dobrze i wyginięcie im nie grozi. Czyli żadna lekcja nie została zaliczona i jesteśmy niemal w tym samym punkcie co przed kryzysem.

Autor w melodii całego artykułu i konkluzji prezentuje ten stan jako niemalże porażkę całego kompleksu działań podejmowanych przez regulatorów na różnych poziomach i przy wykorzystaniu różnego instrumentarium.

Czy rzeczywiście nic się nie zmieniło i za jakiś czas będziemy mieli powtórkę kryzysu bankowo-finansowego? Spróbuję nie zgodzić się z autorem w kilku miejscach, odnosząc się do niektórych kluczowych jego tez.

1. „(Banki) zakładały, że w czasach złych użyją zwyczajowo swojej Wunderwaffe – pieniędzy podatników". Jeśli to prawda, byłby to szczyt cynizmu. Problem jednak w tym, że z powodu nadmiernej rozbudowy struktur i produktów te największe banki nie były świadome skali ryzyka, które kreowały. Nieświadomość, szczególnie profesjonalistów, nie jest cechą pozytywną, brzmi jednak trochę łagodniej niż cynizm.

Zresztą dzisiaj banki zwracają tę pomoc. Można by zmienić perspektywę, i te symboliczne tax payer money [pieniądze podatnika - red.] potraktować jako pożyczki nawet wymuszone, ale jednak zwrotne, a nie jako dotacje, które giną w jakiejś czarnej dziurze bankowej chciwości. Wtedy ta akcja ratowania banków traci ostrze moralnego nadużycia albo cynicznego żerowania na pieniądzach podatników, a staje się swoistego rodzaju systemem ostatecznej pomocy. To ma swój dramatyczny wyraz, bo pojawia się jakaś wymuszona reakcja sektora publicznego na problemy stworzone przez prywatne banki, ale nie ma cynicznego żerowania na lukach w systemie społeczno-ekonomicznym, o czym pisze autor artykułu.

2. „Wielkie holdingi wciąż pożyczają taniej, co odzwierciedla przekonanie inwestorów, że w razie potrzeby holdingi (bankowe) nadal będą ratowane z pieniędzy podatników". Dosyć karkołomna teza. Gdyby domyślna lub wymuszona ochrona państwa była główną przyczyną niższej ceny pieniądza, to polskie kopalnie nie mogłyby się opędzić od ofert taniego kredytu albo instrumentów z rynku kapitałowego, podobnie jak zadłużone szpitale. Ale tak nie jest. Więc nie tu przyczyna. Grupy bankowe (holdingi) mają większą wiarygodność wśród inwestorów budowaną na ich wyższej rentowności, wyższych ratingach, lepszych technikach marketingowych, a nie domyślną polisę typu „too big to fail", czyli w razie potrzeby państwo przyjdzie z pomocą.

3. Kolejna teza: „Zmienność osiąganych stóp zwrotu świadczy o wielkości podejmowanego ryzyka". A ta, zdaniem uczonych, wśród holdingów bankowych jest bardzo duża. Szczególnie w okresie załamania koniunktury. Stąd już oczywisty wniosek, że wchodzą w nadmierne ryzyko, bo się nie boją upadłości, co z kolei udowodniono wcześniej. Mogę się zgodzić co do kierunku, czyli im wyższe ryzyko, tym wyższy potencjalny zysk. Ale czy to dotyczy tylko banków? Wahania stóp zysku nie zależą tylko od apetytu na ryzyko, ale również od fazy cyklu koniunkturalnego. W czasie boomu gospodarczego stopa zysku bywa wysoka i utrzymuje się w fazie ożywienia przez nawet kilka lat. Z kolei w okresie recesji stopy zwrotu mogą się znacznie wahać nawet przy konserwatywnym modelu biznesowym.

4. Ten sam problem porusza autor w innym miejscu artykułu. „Banki zdaj ą sobie sprawę, że ich stopy zwrotu nie zależą głównie od ich efektywności, lecz od wielkości ryzyka, które podejmują". To trochę sztuczna konstrukcja. Rekonstruując sposób myślenia prof. Sławińskiego, efektywność bierze się z obniżania kosztów lub nakładów, czyli im niższe, tym lepiej. Jeśli jednak przejdziemy do drugiej strony algorytmu określającej efektywność, czyli do przychodów, to okazuje się, że tu wektor skierowany jest w drugą stronę, czyli im wyższy przychód, tym lepiej. Szkopuł w tym, że każdy przychód jest związany z ryzykiem, najogólniej nazywanym ryzykiem prowadzenia biznesu. Czyli im wyższy przychód chcemy osiągnąć, tym wyższe ryzyko się z tym łączy. I banki nie są tu żadnym wyjątkiem. Oczywiście branża, która żyje ze sprzedaży ryzyka, ma swoją specyfikę, ale ma ją każda branża, która operuje w gospodarce rynkowej. Czy ryzyko biznesowe, np. skomercjalizowanej służby zdrowia, jest znacznie niższe niż banków? Tak więc nie jest to dowód na wilczą naturę banków, wzmocnioną zbieraniem się ich w watahy (czyli holdingi).

Czy rzeczywiście nic się nie zmieniło i za jakiś czas będziemy mieli powtórkę kryzysu bankowo-finansowego?

Nie da się wyeliminować całkowicie ryzyka upadłości dużych banków. Trzeba je jednak minimalizować i to się dzieje. Kilka ważnych regulacji już dokonano. To: podniesienie wymogów kapitałowych, określenie norm płynności krótko- i długookresowej, wdrażanie „samofinansującego się" mechanizmu rekonstrukcji i uporządkowanej likwidacji, oddzielenie bankowości inwestycyjnej, czyli tej podatnej na spekulacje, od klasycznej. Bardzo wzmocnione zostały nadzory bankowe i związana z nimi sprawozdawczość. Przeprowadzane są testy wytrzymałości, które z jednej strony pokazują kondycję banków, z drugiej profesjonalizm ludzi i procedur zaangażowanych w nadzorach bankowych.

Można oczywiście nawet w takiej sytuacji postulować jeszcze więcej norm ostrożności dla wzmocnienia bezpieczeństwa systemu bankowego. I taka wydaje się być główna teza artykułu Andrzeja Sławińskiego. Ale czy nie zadziała tu krzywa spadku krańcowej skuteczności działania? Czyli na każdy procent zmniejszenia ryzyka upadku trzeba poświęcać coraz więcej regulacji, ograniczeń i kontroli. Kresem tego działania byłoby doprowadzenie do idealnej sytuacji z punktu widzenia minimalizacji ryzyka tkwiącego w portfelach bankowych. Mianowicie – że suma aktywów byłaby określona wielkością kapitałów własnych. Brzmi to oczywiście jak ekonomiczny absurd i nie posądzam prof. Sławińskiego o takie myślenie. Myślę, jednak, że jest potrzeba poszukiwania optymalnego rozwiązania z punktu widzenia bezpieczeństwa systemu bankowego i spełniania przez banki podstawowej roli, czyli dostarczania gospodarce pieniądza potrzebnego do jej funkcjonowania i rozwoju.

Dzisiaj wydaje się, że wszystkie instrumenty dla pierwszego celu, czyli bezpieczeństwa, już zostały wdrożone albo niebawem zostaną. Nie ma jednak realnej oceny, jak to obniży zdolność banków do finansowania wzrostu gospodarczego. I czy wtedy, gdy pobudzona koniunktura uderzy w barierę ograniczonej podaży pieniądza dla gospodarki, ostrze krytyki nie zostanie skierowane w stronę banków. Tym razem, że nie finansują rozwoju.

Autor jest wiceprezesem Związku Banków Polskich. W artykule prezentuje własne poglądy, a nie instytucji, z którą jest związany

Prof. Andrzej Sławiński opublikował 12 listopada na łamach „Rzeczpospolitej" artykuł „Mamuty jednak nie wyginą". Nie waham się nazwać tekstu błyskotliwym, co wynika z głębokiej wiedzy fachowej i erudycji autora. Ta świetna forma nie jest jednak w stanie stłumić pytań i wątpliwości.

A materia jest ważna, bo chodzi o pytanie wręcz symboliczne dla systemu bankowego, mianowicie, czy reguła „to big to fail", czyli „za duży, aby upaść", nadal obowiązuje? To hasło symbolizujące splot  patologii obecnego etapu rozwoju gospodarczego. Andrzej Sławiński z dużą pewnością i na bazie różnych argumentów twierdzi, że przysłowiowe mamuty, czyli duże grupy bankowe (w odróżnieniu od tych prawdziwych), mają się dobrze i wyginięcie im nie grozi. Czyli żadna lekcja nie została zaliczona i jesteśmy niemal w tym samym punkcie co przed kryzysem.

Pozostało 88% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację