Rząd nie ma pomysłu co zrobić z górniczymi spółkami. Nie on pierwszy – od 25 lat jak telewizyjny tasiemiec oglądamy serial, w którym główną rolę odkrywają duże pieniądze, tragedie ludzi tracących pracę i próby utrzymania na powierzchni kolejnych kopalń. Niemal w każdym sezonie, któraś z nich upada, a kolejne tysiące górników idą na bruk. Jedni, dzięki odprawom, odnajdują się jakoś w pozagórniczym świetle, inni nie.
Obecne pomysły na ratowanie Kompanii Węglowej mają więcej ze zgniłym kompromisów niż rzeczywistych prób rozwiązania problemu. Jednym z nich jest by co najmniej 4 kopalnie (połowa z nich jest nierentowna) przejął Węglokoks. Po co Węglokoksowi nierentowne kopalnie? Chyba tylko po to, by w wynikach spółki równoważyć straty przez nie generowane, zyskami z dotychczasowej działalności. Bo zeszły rok Węglokoks zamknął 124,6 mln zł zysku. W ten sposób resort gospodarki podrzuca sam sobie kukułcze jajo. Oby nie pociągnęło ono zyskownej spółki w dół. Tym bardziej, że KW wycenia nierentowny spółki na 2,5 mld zł. Część z tej kwoty Węglokoks musiałby zdobyć mocno się zapożyczając. Nie wspominając, że to przekładanie miliardów, których nie ma, z jednego państwowego przedsiębiorstwa do drugiego .
Wyśmiana oferta górniczych firm
Drugi wariant, który sugerował wczoraj minister skarbu Włodzimierz Karpiński, to integracja kopalń ze spółkami energetycznymi. Na wieść o tym wartość energetycznych spółek na warszawskim parkiecie zaczęła gwałtownie spadać. I nic dziwnego. Decydując się na ich prywatyzację, poprzednicy ministra Karpińskiego, świadomie, jak mniemam, przyjęli, że będą to spółki, które będą działały wyłącznie na zasadach rynkowych. W zamian za to skarb państwa zainkasował miliardy złotych z ich sprzedaży. Wciskanie im teraz nierentownych kopalń jest działaniem na finansową szkodę tych firm i ich inwestorom.