Zarysy projektu ogłoszono już dość dawno temu. I bardzo dobrze, że państwo stara się wziąć na siebie część kłopotów firm wynikających z sytuacji geopolitycznej. Tym bardziej, że problem wydaje się poważny. Wartość eksportu  na rynki krajów Wspólnoty Niepodległych Państw załamała się o prawie 16 proc. Problem dotknął aż jedną piątą eksporterów.

Niepokój budzi jednak realizacja rządowego pomysłu – a raczej progi ustalone przez ustawodawcę. Po pierwsze jest to dość sztywne założenie, że o wsparcie będą mogły się starać tylko firmy, które wykażą 15-procentowy spadek przychodów przez kolejne trzy miesiące po sierpniu 2014 r. A co z tymi, których dotknie spadek o 13 czy 14 procent? Po drugie pieniądze z programu trafią do firm najprawdopodobniej długo po wykazaniu załamania przychodów i - najprawdopodobniej - strat. Co oznacza, że ich płynność w okresie załamania eksportu może i tak nie być wystarczająca, by utrzymać zatrudnienie. Zanim więc pieniądze trafią do przedsiebiorstw, te mogą być już zmuszone do zwolnień.

Drugi kłopot to założenie, że ubiegająca się o pomoc firma nie może mieć zaległości podatkowych lub zaległości w składkach na ubezpieczenia pracownicze. Przy zagrożonej płynności może się okazać to warunek wyjątkowo trudny do spełnienia...

W efekcie może się okazać, że pomoc przyjdzie za późno lub nie trafi do tych najbardziej potrzebujących, których nie będzie stać, by regulować na bieżąco swoje zobowiązania.