Zakłady ubezpieczeń, zwłaszcza te mniejsze, stawiając sobie za cel pozyskanie jak największej liczby klientów, ścigały się z konkurentami, oferując coraz większe zniżki.
Taka polityka okazała się skuteczna w kraju, w którym – jak pokazują różne badania – dla większości konsumentów decydującym kryterium przy zakupie towaru bądź usługi jest wciąż cena. I w którym, pomimo tego, że ceny OC należą do najniższych w Europie, a za brak polis grożą dotkliwe kary, około 250 tys. właścicieli pojazdów ich nie ubezpiecza.
Oczywiście taka cenowa walka szkodziła wynikom finansowym ubezpieczycieli. I chociaż przed zagrożeniem przestrzegał nadzór finansowy, to walczące o rynek firmy wychodziły z założenia, że ponoszone straty, wynikające z różnicy między malejącą kwotą zebranych składek i rosnącą suma wypłaconych odszkodowań, są koniecznym kosztem ekspansji. Tracący pozycje rywale oficjalnie twierdzili, że w takim wyścigu uczestniczyć nie będą, ale broniąc się przed odpływem klientów, musieli co najmniej powstrzymywać się przed podwyżkami, a często „korygowali" stawki, unikając słowa „obniżka".
Ale każda wojna musi się kiedyś skończyć. Skoro znaleźli się już pierwsi odważni do podnoszenia składek, to wkrótce ich śladem pójdą następne firmy. W obliczu wytycznych nadzoru finansowego, które znacznie zwiększą koszty likwidacji szkód, ubezpieczyciele nie mają innego wyjścia. Oczywiście przy okazji będą zapewniać, że robią to dla dobra swoich klientów, bo wzrośnie jakość usług, skróci się czas obsługi itp., itd. Klienci będą sami musieli ocenić, czy za wyższą cenę rzeczywiście dostaną lepszą jakość.