Kredytobiorcy, którzy zaciągnęli kredyty we frankach, coraz głośniej domagają się, by problemem ich rosnących rat zajęło się państwo. Pomijając dyskusję, czy świadomie przyjmując na siebie ryzyko dorośli ludzie, powinni domagać się od państwa, nie będącego stroną ich relacji finansowej, zadośćuczynienia za własne, świadome decyzje - warto skupić się na konkretnym przykładzie: oprocentowaniu kredytu we frankach.
Jednym z postulatów, który pojawił się na początku tego tygodnia jest uwzględnienie przy wyliczaniu rat ujemnych stawek LIBOR. Ostatecznie banki na te rozwiązanie przystały.
Dla niewtajemniczonych LIBOR jest to stopa określająca, ile banki płacą sobie wzajemnie za transakcjach walutowych. Wyliczana jest na podstawie rzeczywiście zawartych transakcji na rynku międzybankowym. W przypadku transakcji na franku szwajcarskim LIBOR jest obecnie ujemny i wynosi dla transakcji trzymiesięcznych -0,56.
Większość kredytobiorców zadłużonych we franku ma wpisane w umowach, że oprocentowanie ich kredytu stanowi sumę LIBOR-u dla franka oraz marży banku. Z prostej matematyki wynika więc, że jeśli LIBOR jest mniejszy od zera, oprocentowanie ich kredytów powinno spadać. Tymczasem tak się nie dzieje, bo większość banków zastrzega, że na potrzeby wyliczenia oprocentowania LIBOR nie może być niższy niż zero.
Wbrew pozorom, bankowe rozumowanie jest logiczne i nie sprowadza się wcale do "dojenia" klienta. Przy ujemnym LIBOR rynek międzybankowy praktycznie nie istnieje, a wskaźnik ten można wręcz nazwać nierynkowym.