Intencje były dobre. Chodziło o uporanie się z nadwyżką mleka, która zalewała wówczas wspólnotowy rynek. Unijni urzędnicy za późno zorientowali się jednak, że system kwotowania przestał spełniać swoją funkcję i jedynie blokuje rozwój branży mleczarskiej. Świat nabrał bowiem apetytu na mleko, a cappuccino czy dobre sery stały się modne w idących w ślady Zachodu Chinach. Ostatnio to głównie globalny rynek, a nie unijne regulacje, wpływał na to, jakie decyzje podejmował niemiecki bauer czy polski rolnik. Po ostatniej zwyżce cen na świecie nasi producenci zwiększyli produkcję mleka tak bardzo, że teraz grożą im rekordowe kary za przekroczenie kwot mlecznych sięgające 700 mln złotych.

Absurdalne jest to, że najwięcej zapłacą ci, którzy byli najbardziej przedsiębiorczy i korzystali z funduszy unijnych na rozwój gospodarstw. Na szczęście to właśnie oni powinni przede wszystkim skorzystać na uwolnieniu rynku mleka w Unii Europejskiej. Powód? Są najlepiej przygotowani do większej i ostrzejszej konkurencji.

Małe gospodarstwa, które funkcjonowały niekiedy tylko dlatego, że mleczarnie walczyły ze sobą o surowiec, skazane są na wypadnięcie z rynku. W efekcie dojdzie do przyspieszenia konsolidacji, która i tak była nieunikniona. Nie da się bowiem na dłuższą metę – przy coraz większym znaczeniu globalnego rynku – utrzymać tak dużego rozdrobnienia rolnictwa, jakie mamy w Polsce.

Co zrobić z rolnikami, których nie stać na zwiększenie produkcji? Nie od dziś wiadomo, że lepsza jest wędka niż ryba. W przypadku części gospodarstw mlecznych wyjściem z sytuacji mogłaby być produkcja i sprzedaż swojskich serów czy masła w gospodarstwach na uproszczonych zasadach. Aby tak się stało, muszą się zmienić przepisy. Na razie mamy tylko projekt, który w lutym tego roku trafił do Komisji Europejskiej.