Wystarczy nieco przyłożyć ucho – jak to zrobili dziennikarze „Rzeczpospolitej" – by się dowiedzieć, że spośród dwóch ofert sprzedaży Polsce antyrakiet Amerykanie przedstawili warunki mniej korzystne od Francuzów. Menedżerowie holdingu integrującego zbrojeniówkę PGZ – ukochanego dziecka rządów Platformy – mówią wprost, że francuski sprzęt jest nowocześniejszy. Oczywiście, należy do tego podchodzić ostrożnie, jako że rozmaite firmy zbrojeniówki mają swoje interesy związane z planami Amerykanów i Francuzów w Polsce. Jest jednak kilka kwestii konkretnych, w których Paryż góruje nad Waszyngtonem. Po pierwsze, chodzi o lepszy offset, czyli inwestycje w polską gospodarkę. Ale to drugie jest jeszcze ważniejsze. Ponieważ polska tarcza antyrakietowa ma być gotowa około roku 2022, to rząd badał, czy po podpisaniu kontraktu oferenci są w stanie szybko zaproponować nam własny sprzęt przejściowy. To logiczne, biorąc pod uwagę sytuację na Wschodzie. Francuzi są na to gotowi, a Amerykanie – nie. Rząd jednak wychodzi z założenia, że USA to pewniejszy sojusznik, dysponujący największą armią w NATO, stanowiącą realną przeciwwagę dla Rosjan. A Francja? To kraj przez lata natosceptyczny, który wciąż nie zadeklarował, czy sprzeda Moskwie nowoczesne okręty Mistral. Dlatego, o ile kontakty rządowych emisariuszy z Pentagonem są wydarzeniem istotnym, o tyle pisma słane na 14 rue St Dominique do francuskiego Ministerstwa Obrony i Kombatantów to tylko pozory.