Black Friday, czyli coroczne święto amatorów okazyjnych zakupów, przypada w tym roku 27 listopada, ale już teraz, czyli miesiąc przed terminem, rozkręcają się marketingowe akcje pod hasłem czarnego piątku albo lepiej – czarnego tygodnia (Black Week). To tylko jeden z przykładów nasilającej się wraz z rozwojem internetu promocyjnej fali, przed którą coraz trudniej uciec firmom i konsumentom, chociaż ci drudzy rzadko kiedy chcą przed nią uciekać.
Nie tylko dlatego, że promocje czy wyprzedaże to okazja, by zaoszczędzić na wydatkach. Nie mniej ważny jest czynnik psychologiczny, związany z poczuciem własnej wartości. Reklamy – przy wtórze specjalistów od handlu – skutecznie przekonują nas, że kupowanie na promocji to dowód naszej konsumenckiej inteligencji. Przecież jesteśmy smart shoppers, czyli sprytnymi, inteligentnymi klientami, bo tacy potrafią wyławiać okazje. Bo dzisiaj nie chodzi o przejrzenie gazetki promocyjnej sklepu, coraz ważniejszy jest refleks, dobra sieć kontaktów, znajomych, którzy prześlą kod promocyjny do dodatkowej zniżki czy link do superatrakcyjnej – ograniczonej czasowo – oferty. Mnogość i powszechność akcji promocyjnych sprawia, że kupno z rabatem staje się normalnością.
Teraz to kupowanie po cenie z metki, bez promocji, jest oznaką „frajerstwa", które obniża nam poczucie własnej wartości. Wiadomo z psychologii, że chcemy czuć się sprytniejsi, bardziej inteligentni i ważniejsi niż inni, niezależnie od tego, czy jesteśmy niezamożną emerytką polującą na okazje w dyskoncie czy świetnie opłacanym menedżerem, który u znanego jubilera wraz z czarną kartą kredytową wyciąga kartę VIP dającą prawo do dwucyfrowych rabatów. Sprzedawcy, którzy na całym świecie są mistrzami w wywieraniu wpływu na innych, świetnie to wykorzystują, dostosowując też do promocyjnej walki swoją politykę cenową. Zalew promocji będzie się więc nasilał, choć niekoniecznie z korzyścią dla klientów. Raz, że tracą czas na wyszukiwanie atrakcyjnych ofert, dwa, że nawet jeśli dzisiaj wybiorą tę najlepszą, to jutro i tak mogą się poczuć jeleniami, bo nowa promocja będzie jeszcze lepsza. No i czy na pewno oszczędzają?
Z danych „Rzeczpospolitej" wynika, że wydatki związane z promocjami pochłaniają 20–30 proc. przychodów firm. Ktoś musi za to zapłacić. Najpierw zapłacą ci, którzy kupują po cenie z metki. Ta musi być wyższa, by można ją było bez bólu obniżać o 20–40 proc. Co, jeśli nie da się utrzymać wyższej ceny? No cóż, obniża się jakość, na którą jako klienci narzekamy coraz częściej. W dodatku z badań wynika, że skuszeni okazją kupujemy nierzadko za dużo i niepotrzebnie. Ostatecznie promocyjna gonitwa może się stać ślepą uliczką. I zamiast radości z okazyjnego zakupu wielu smart shoppers ma tylko poczucie frustracji, bo koniec końców czują się jak ustrzelone przez sprzedawcę jelenie.