To znaczy, ściślej mówiąc, w sensie prawnym decyzja spór ten zakończyła.
W końcu Trybunał, mający ostatnie zdanie w sprawie interpretacji zgodności prawa z konstytucją, jasno stwierdził, że jednak musiały to być nadal pieniądze publiczne (gdyby tak nie było, operacja zabrania z OFE obligacji byłaby sprzeczną z konstytucją nacjonalizacją). Ale Polacy, jak to Polacy. Sąd mówi jedno, a zdania w tej sprawie nikt nie zmienia. Pewnie więc w ocenie tego, co się stało z OFE, długo jeszcze zdania będą podzielone.
Szczerze mówiąc, wcale mnie to nie dziwi. Problem jest rzeczywiście dość skomplikowany, są pewnie argumenty i za jednym stanowiskiem, i za drugim. Rzecz w tym, że zażarty spór o OFE przesłania to, co jest najważniejsze w polskim systemie emerytalnym. Kłócimy się o drugorzędny detal, zamiast rozmawiać o istocie sprawy.
A istota sprawy jest taka: Polska – jako społeczeństwo – starzeje się. Żyjemy coraz dłużej, chcemy coraz większą część tego dodatkowego życia spędzić na komfortowej emeryturze. Demografia jest jednak bezlitosna: jeśli nie pogodzimy się z dłuższą niż dotąd pracą, albo nie będziemy dodatkowo dobrowolnie oszczędzać, to środków z „państwowej" emerytury (czyli tej, która zdobywamy dzięki odprowadzaniu przymusowej składki) tak czy owak nie starczy na godne życie. Niezależnie od tego, czy będą one zgromadzone w OFE, w ZUS czy w jeszcze innej trzyliterowej państwowej lub prywatnej instytucji, która może nimi zarządzać.
Wielka reforma emerytalna rządu Jerzego Buzka była właśnie po to, aby Polakom to uzmysłowić. Jej sensem było odejście od „systemu zdefiniowanego świadczenia", czyli gwarancji państwa w sprawie wysokości emerytury. I wprowadzenie systemu „zdefiniowanej składki", w którym emerytura będzie tylko tak wysoka, jak na to pozwolą pieniądze dostępne w systemie. Innymi słowy, wraz z pogarszaniem się demograficznej struktury społeczeństwa emerytury będą spadać w relacji do płac.