Biznes robią biznesmeni. Zarabiają na nim, rzecz jasna, też biznesmeni. I tylko oni. A cała reszta to korporacyjna masa i robotnicy. Przyzwyczajamy się do takich uproszczeń. Tymczasem sukcesu firm – i szerzej państwa – nie byłoby bez jednych i drugich. Dlatego warto nauczyć się nie tylko z sobą rozmawiać, ale również słuchać siebie nawzajem. Bo, jak się dobrze przyjrzeć, na końcu wszyscy czerpiemy z tego samego źródła.
Trudno o pracę i awans
Właśnie wchodzimy w 27. rok wolnej Polski. Od kilku lat na rynek pracy wchodzą znacznie młodsi od nas, którzy nie mają prawa pamiętać PRL. Dla wielu z nich nie ma ciepłych barw sukcesu to, jak bardzo zmienił się nasz kraj w ostatnim ćwierćwieczu, a co dla nas bywa powodem do dumy. Zdobycie pracy zgodnej z wykształceniem czy awans w firmie bywają trudno osiągalne. W biznesie jest podobnie. Wydaje się, że wszystko zostało już wymyślone. To pierwsze pęknięcie we wspólnocie.
Kolejne to podziały na „krwiożercze" korporacje i „porządne" polskie przedsiębiorstwa oraz na szefów i „korpoludzi". Nie mają one tej temperatury co spór, którego emanacją są uliczne demonstracje pracownicze. Nie mają jej z racji większej świadomości pracowników, przedsiębiorców i menedżerów. Nie są też tak dynamiczne, budują się wolno, ale – niestety – szybciej niż idea dobra wspólnego. Dobra rozumianego jako tworzenie warunków pomagających rozwijać się jednostkom i całej wspólnocie, ale bez patologicznych egoizmów.
Amerykanie od lat stosują zasadę dual-use (podwójne zastosowanie – red.). Oznacza ona, że najpierw technologie lub jakieś produkty są tworzone za pieniądze rządowe w laboratoriach na potrzeby armii, ale po kilku latach mają służyć społeczeństwu. Tak powstał internet.
Nie namawiamy oczywiście do powtórzenia tego mechanizmu jeden do jednego. Znaleźliśmy się bowiem w momencie, w którym należy tę ideę rozwinąć i twórczo dostosować do naszych warunków. Chodzi o to, by więcej osób korzystało ze zdobyczy demokracji i kapitalizmu, oraz o rozwój gospodarczy zahamowany nie tylko przez kryzys ciągnący się od 2008 roku, ale i niedostatki w dialogu społecznym.