Najpierw jest bazowy produkt lub usługa. Zdobywa rynek, przynosi firmie zysk, owoce sukcesu są dzielone – w mniejszym lub większym stopniu – wśród pracowników. Pojawiają się pieniądze na rozwój biznesu i eksperymenty: nowych ludzi, nowe oddziały, nową ofertę, nowe modele biznesowe. Ale powtórzenie pierwotnego sukcesu z kolejnymi propozycjami dla klientów udaje się stosunkowo rzadko. Taki produkt lub usługa często są jak czempion boksu: żyje pod presją rywali dybiących na jego tytuł i udowadniających, że potrafią więcej i lepiej.
Na globalnym rynku nadszedł czas wielkiego cięcia
Wyjściem z impasu staje się ucieczka do przodu: tworzenie nowych wersji albo poszukiwanie sposobu na całkowitą transformację i odnalezienie kolejnej dyscypliny, w której można stać się numerem jeden. Biznes wydaje wielkie pieniądze i zatrudnia wielu ludzi, by tę ucieczkę zorganizować. Aż przychodzi moment, w którym inwestycje poszły daleko, a efekty są mizerne. Trzeba wycofać się na z góry upatrzone pozycje: do „pewniaków” z oferty, tnąc projekty, które okazały się drogą donikąd; oddziały, do których nie zagląda żaden klient; produkty, od których odwrócił się użytkownik, idąc do tańszych lub oferujących lepsze rezultaty.
Czytaj więcej
Chociaż w wielu branżach nasila się rywalizacja wśród wolnych strzelców, to ci z dobrą marką na rynku i z praktyką w swojej specjalizacji mogą przebierać w zleceniach i nie narzekają na zarobki.
I takie cięcia przetaczają się dziś przez biznes. Czasem – jak u globalnego przewoźnika Maersk, który urósł mocno na kłopotach światowego handlu podczas pandemii, a dziś wraca do poziomów sprzed 2019 r. – to redukcja miejsc pracy o 10 tys. osób. Czasem to jak w Spotify (1500 zwolnionych): globalny serwis streamingowy przewrócił muzyczny biznes do góry nogami, ale nie na tyle, by całkowicie odciąć artystów od alternatyw – i te dziś okazują się nierzadko korzystniejsze dla artystów. Sieci handlowe zamykają sklepy, których bilans się nie dopinał, firmy ze świata nowych technologii lub o wysokim stopniu „nasycenia” technologiami zastępują setki pracowników botami i systemami AI.
Polski rynek pracy wygląda na bezbronny
W obliczu tych procesów polski rynek pracy wygląda na bezbronny. Z jednej strony udało nam się wykształcić niemałą grupę specjalistów, którzy najczęściej po prostu zmienią pracę lub zmodyfikują swoje kwalifikacje na potrzeby nowych rynkowych okoliczności. Ale mamy też całą rzeszę pracowników, której kluczowym atutem były niskie koszty pracy.