Takich zarzutów nie muszą odpierać związkowcy w przynoszących straty spółkach węglowych, którzy twardo bronią obowiązujących od lat zasad wypłacania 14. pensji, choć tylko w trzech firmach jej łączny koszt sięgnie ok. 500 mln zł. To ponad dziesięć razy więcej niż dobrowolna przecież zrzutka na WOŚP.

O to, czy (już po raz kolejny w ostatnim ćwierćwieczu) chcemy zrzucać się na górnictwo, nikt nas nie pyta, choć pieniądze na czternastki, które trafiają do górników np. dzięki obligacjom kupowanym przez państwowe podmioty, pochodzą faktycznie z naszych podatków. Podobnie jak warte ok. 3 mld zł państwowe wsparcie, które w najbliższych latach zapewni kopalniom znowelizowana w grudniu ub.r. ustawa o funkcjonowaniu górnictwa.

Nie buntujemy się, że kolejne ekipy rządowe w imię społecznego spokoju realizują polityczny przymus dokładania się nawet do nierentownych i nierokujących szans na rentowność kopalń. Gwoli ścisłości, nie mam nic przeciwko czternastkom, a nawet piętnastkom – jeśli wypłacane są z zysku, najlepiej zysku prywatnego właściciela. Nie widzę jednak powodów, by na bonusy i benefity w przynoszących straty spółkach faktycznie mieli się składać podatnicy. O ile jeszcze można zrozumieć wsparcie w wypłatach pensji – bo ludzie muszą z czegoś żyć (choć to samo dotyczy pracowników prywatnych firm), o tyle zrzutka na premię musi budzić wątpliwości.

Nie dziwię się pracownikom kopalń, że z własnej inicjatywy nie zrezygnują się z przywilejów zapisanych w układach zbiorowych. Sądzę jednak, że powinni się dać przekonać do większej elastyczności i uzależnienia premii od zysków. Tak naprawdę jedynym rozsądnym rozwiązaniem byłaby prywatyzacja górnictwa. Jej przeciwnicy wytoczą oczywiście argumenty o bezpieczeństwie energetycznym kraju, ale w jego imię powinniśmy raczej zadbać o różnicowanie źródeł energii.