Widzimy działania pozorowane, próby zrzucania kosztów na banki i energetykę. A pieniądze publiczne dalej są pompowane w nierentowne kopalnie na różne sposoby.
Ostatnio Agencja Rezerw Materiałowych zaczęła po cichu skupować węgiel zalegający na hałdach przy kopalniach. A to wszystko rzekomo w imię tworzenia rezerw strategicznych. Kto za to wszystko zapłaci? „Pan, pani, społeczeństwo...", cytując inżyniera Mamonia z „Rejsu". Społeczeństwo zapłaci też pośrednio, choćby w postaci drogiego prądu.
Problem jest coraz bardziej palący. Ceny węgla wciąż bowiem spadają – na europejskich giełdach tona kosztuje już 45 dol., dwa razy mniej niż przed dwoma laty, a analitycy nie mają złudzeń: będą dalej spadać. Straty niereformowanego górnictwa będą się więc pogłębiać.
Dlatego rząd, który kontroluje trzy duże grupy węglowe, powinien szybko opracować poważny plan restrukturyzacji. To nie tylko kwestia redukcji zatrudnienia, ale i poprawy zarządzania. Np. do tej pory holdingi niepotrzebnie rozpraszały inwestycje po wszystkich kopalniach, zamiast skupić się na najlepszych i najbardziej perspektywicznych.
W latach 1998–2002 największą dotąd reformę przeprowadził Janusz Steinhoff, wicepremier w rządzie Jerzego Buzka. Zlikwidowano wówczas 23 kopalnie, obniżając zatrudnienie w branży o 100 tys. ludzi. Tyle osób pracuje obecnie w górnictwie. Reforma nie została jednak doprowadzona do końca. W kopalniach pozostała cała masa patologii. A kolejne lata dużej koniunktury na węgiel po prostu zmarnowano.