Siedem groszy to niby niedużo, ale takie wzmocnienie oznacza, że w ciągu tej samej minuty polski dług publiczny zmniejszył się o około 6 mld zł (bo spadła złotówkowa wartość długu zaciągniętego w euro i dolarach). Oczywiście, powiedzą dotychczas rządzący: to tylko judaszowe srebrniki. Nasze wstawanie z kolan było warte dużo więcej. Potencjalnie miało wartość nawet i tysiąckrotnie większą, gdyby tylko udało się zmusić Niemców do zapłacenia 6 bln zł reparacji, których wartość precyzyjnie wyliczył zespół wiceministra Mularczyka (szanse na to rosły tym bardziej, im więcej zakupiliśmy wyrzutni HIMARS: mają zasięg 300 km, a Berlin jest tylko 80 km od granicy). No cóż, mali ludzie drugiego sortu bardziej cieszą się z nędznych 6 mld w garści niż z 6 bln, których trzeba dopiero szukać na dachu. Tymczasem wielcy ludzie wiedzą, że te 6 bln pozwoliłoby natychmiast obniżyć wiek emerytalny do 35 lat albo wypłacać przez 200 lat 15. emeryturę.
Trudno, straciliśmy niepowtarzalną szansę, by zostać z dnia na dzień narodem milionerów, zatrudniającym na naszych polach i budowach rzesze gwałtownie zubożałych Niemców. Musimy chyba zadowolić się tymi nędznymi 6 mld zł.
Rzecz jest jednak bardziej skomplikowana, a perspektywy mniej optymistyczne. Nie chodzi nawet o same pieniądze. W końcu w Brukseli czeka dla nas ponad 30 mld euro, których wypłatę pewnie da się szybko odblokować, jeśli tylko nowy rząd będzie tego chciał. To też niewiele w porównaniu z niemieckimi reparacjami. Ale można sięgnąć po te pieniądze bez niebezpiecznego wspinania się na żaden dach i bez groźby bombardowania Berlina.
Problem leży gdzie indziej. Osiem lat prowadzonej do tej pory polityki gospodarczej doprowadziło do drastycznego spadku skali inwestowania i do radykalnego wzrostu inflacji. Oba te zjawiska będą przez najbliższych kilka lat ograniczać tempo rozwoju gospodarczego Polski, a ich zwalczenie będzie naprawdę niełatwe. Jeszcze trudniejszym i czasochłonnym zadaniem jest odbudowa zaufania do instytucji publicznych, realizujących politykę gospodarczą państwa. Bo zaufanie można stracić w kilka dni, a odbudowuje się je latami.
Wielkim problemem jest też stan finansów publicznych. Tak naprawdę, to nie mamy pojęcia, w jakim są one stanie, bo przez ostatnie lata rząd robił wszystko, by stan ten ukrywać. Mamy rozregulowaną zarówno stronę dochodową, jak wydatkową (zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystkie obietnice wydatkowe, których przybyło przez ostatnie miesiące). Mamy ogromny deficyt. Mamy przygotowany przez odchodzący rząd, oparty na fikcyjnych założeniach dokument nazywany dla żartu „budżetem państwa na rok 2024”. Mamy dług, którego wielkości nie znamy, bo rząd nie tylko ukrywał go po różnych funduszach, ale nie raczył nawet informować o kolejnych gigantycznych kredytach zaciąganych na zakup uzbrojenia. Zanim w ogóle kolejny rząd zajmie się naprawianiem sytuacji (co tak czy owak jest zadaniem na lata), najpierw będzie musiał ustalić, jaka jest rzeczywista sytuacja finansowa Polski. A obawiam się, że czekają nas tu raczej przykre niespodzianki.