Łowione w Szkocji łososie jadą do obróbki i filetowania do Chin, po czym zapakowane wracają do Europy na sklepowe półki. Nawet jeśli na papierze rachunki się zgadzają i wszystko jest w porządku, to zdrowy rozsądek krzyczy, iż nie ma to najmniejszego sensu. Cenę płacą pracujący w fatalnych warunkach podwykonawcy z Azji, ale też środowisko naturalne zatruwane ciągłymi transportami przez pół świata.

Jesteśmy w stanie przyjąć z pokorą, że Chińczycy w zasadzie wszystko wyprodukują taniej i szybciej, ale czy naprawdę warto? Zabawki rozpadające się już w momencie wyciągania z pudełka, ubrania zmieniające kształt i kolor już po pierwszym praniu, nienadające się już do noszenia, a co najwyżej do umycia podłogi.

Dlatego Europa słynąca na świecie z różnorodnego i smacznego jedzenia kupuje z Azji tysiące ton pangi, która nie powinna być nawet nazywana rybą, tylko tworem naszpikowanym wodą i lekami o smaku lekko przypominającym jakieś wodne stworzenie. Podobnie z miodem, bakaliami, oliwą, kosmetykami itp., itd.

Aby uciąć ten idiotyczny pościg za coraz niższą ceną zmiana musi zacząć się w głowach ostatecznego odbiorcy. Nie kupujmy byle czego tylko dlatego, że jest tanie. Dajmy szansę lokalnym producentom – są drożsi, ale żyją w takich samych jak my realiach i też chcą za swoją pracę godnego wynagrodzenia. Zapłać drożej, ale towar posłuży ci dłużej i ostatecznie na tym zyskasz. Czy konsumentów stać dzisiaj na taki rozsądek, czy dalej wolą napychać koszyk byle czym, byle było tego dużo? Na fali takich popularnych ostatnio deklaracji patriotycznych także zmiana w zwyczajach powinna sięgnąć głębiej.

Takie zmiany w zwyczajach zakupowych powoli stają się widoczne. Ale dopiero wtedy, gdy ich skala będzie odpowiednio duża, z nową sytuacją będzie musiał się pogodzić biznes.