Idealizując zakładamy, że sprawy frankowe winny być rozpoznawane z rozwagą i po szczegółowej analizie wszystkich indywidualnych kwestii odnoszących się do konkretnej sprawy, jak i najnowszego orzecznictwa. W praktyce w większości mamy jednak do czynienia z daleko idącym automatyzmem. Niestety, często tak daleko idącym, że skutkującym wydawaniem orzeczeń niemających nic wspólnego z rozpoznawaną sprawą, w których nie zgadzają się nie tylko numer czy rodzaj umowy kredytowej, ale nawet dane osobowe powodów oraz nazwa pozwanego banku.
Uzasadnienia kopiuj-wklej
Jak już ustaliliśmy powyżej, zgodnie z ustawą zasadniczą, każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy, bez nieuzasadnionej zwłoki, przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd. Kluczem do interpretacji tego przepisu w kontekście odpowiedzi na zadane pytania są szczególnie słowa: „każdy” i „rozpatrzenia sprawy”. Wywieść z nich trzeba, że strony postępowania (zarówno konsument, jak i przedsiębiorca) mają prawo do rzetelnego rozpoznania przedstawionego sądowi problemu/sporu przez pryzmat nieodłącznie związanych z nim indywidualnych, konkretnych okoliczności oraz zaprezentowanych argumentów.
W sprawach frankowych, ze względu na ich masowość, ukształtowała się jednak inna interpretacja „prawa do sądu”. Zbyt często jest to prawo do uzyskania orzeczenia typu „kopiuj-wklej”. I o ile przeklejanie fragmentów rozważań prawnych z innej, podobnej sprawy nie stanowi novum i zostało nawet ocenione przez SN jako prawidłowe sporządzenie uzasadnienia wyroku (choć ze zwróceniem uwagi na niedopuszczalność kopiowania błędów ortograficznych i gramatycznych oraz konieczność wskazania pierwotnego judykatu), to już pomyłki w zakresie podstawowych okoliczności faktycznych sprawy, danych stron, rodzaju umowy, zgłoszonych roszczeń czy określenia samego sądu orzekającego, trudno zaliczyć do takiego zgodnego z prawem korzystania z „know-how” innego sądu lub własnego w innej sprawie. Pośpiech ma tyle wspólnego z prawem do sądu, ile roztargnienie z robotą detektywistyczną.
Czy realizacją prawa do sądu będzie więc wydanie wyroku, w którego uzasadnieniu sąd myli nie tylko strony sporu, ale także rodzaj umowy, która jest przedmiotem tego postępowania, opisując inną pod względem konstrukcyjnym (np. kredyt indeksowany zamiast denominowany)?
Co pomyśli przedsiębiorca czy konsument – konstytucja nie czyni tu żadnego rozróżnienia, wskazując, że prawo do sądu ma „każdy” – kiedy po trzech latach procesu otrzymuje uzasadnienie, w którym żaden opis nie znajduje odzwierciedlenia w stanie faktycznym sprawy, a sąd stwierdza np., że nie było możliwości spłaty kredytu we frankach, podczas gdy powód spłacał kredyt wyłącznie we frankach od początku wykonywania umowy. Następnie sąd uznaje, że wypłata kredytu musiała nastąpić w złotych, kiedy ponad połowa środków została przekazana kredytobiorcy bezpośrednio we frankach. A dalej ocenia zeznania świadków pracowników banku, jako nieistotne dla rozstrzygnięcia sprawy, powołując się na to, że nie pamiętali powoda ani przebiegu procesu udzielania kredytu, podczas gdy świadkowie wprost przyznali, że znają powoda z pracy i doskonale pamiętają przebieg jego wnioskowania o kredyt. To przykład prawdziwy i – co może się wydawać wręcz niemożliwe – dotyczący jednej sprawy.
W kolejnej sąd z rozpędu ustalił nieważność umowy, podczas gdy powód w toku postępowania takiego roszczenia w ogóle nie zgłosił. Zasadność niezgłoszonego żądania została przy tym wyczerpująco uzasadniona. Inny – zgadzał się z sądem II instancji już w trakcie sprawy pierwszoinstancyjnej do tego stopnia, że w uzasadnieniu wyroku wypowiadał się od razu jako sąd odwoławczy, prawdopodobnie korzystając z dorobku tego ostatniego z innej, podobnej sprawy.