W przeciwieństwie do tych kontrolowanych przez Skarb Państwa, które łącznie straciły w ubiegłym roku 2 mld zł, prywatne mają być maszynkami do robienia pieniędzy.
Pojawienie się inwestorów, którzy obecnie dokumentują złoża, przygotowują biznesplany i wkrótce będą występować o koncesje na wydobycie, spotyka się z entuzjazmem lokalnych samorządów. Jest jednak poważnym problemem dla rządu. Efektywne kopalnie mogą się stać zagrożeniem dla często przestarzałych i rządzonych przez związkowców państwowych zakładów. Już teraz urzędnicy patrzą na zagranicznych inwestorów nieufnie i nieraz przeciągają procedury administracyjne.
Dlatego mamy paradoks. Gdy w Polsce może się pojawić montownia samochodów, politycy chętnie mówią o nowych miejscach pracy i operują kwotami, na jakie opiewa inwestycja. W przypadku kopalń tego nie widać, a w grę wchodzą często wydatki wielokrotnie większe (planowanych osiem kopalń to z grubsza kilkanaście miliardów złotych). Tymczasem bez prywatnych, w tym zagranicznych, inwestorów się nie obejdzie. Brakuje nam know-how, kapitału i większej konkurencji, która zmusiłaby państwowe molochy do zmian. Bez tego nie będziemy w stanie w optymalny sposób korzystać z największych złóż w Europie.