Mieszkam na przedmieściu, gdzie jeszcze 10 lat temu jedynym sposobem odbioru przesyłki z hulających już wówczas sklepów internetowych było odstanie 30 minut z awizem w ogonku jedynej w okolicy placówki pocztowej. Dziś w promieniu trzech kilometrów mam przynajmniej pięć automatów paczkowych pracujących non stop oraz co najmniej tyle samo sklepów, gdzie też można odebrać paczkę. Poczta działa jak działała, choć już bardziej przypomina skrzyżowanie księgarni z papierniczym, ale po drugiej strony stronie ulicy pod skrzydłami popularnego dyskontu pojawił się należący do niej automat.

Poczta jest na rynku maszyn paczkowych w ogromnym niedoczasie. Kiedyś, gdy główny jej konkurent Rafał Brzoska stawiał swoje pierwsze automaty, uważała to za fanaberię, która się nie przyjmie. I zajęła się zwalczaniem przełamujących jej monopol listów z blaszkami. „Fanaberia” się jednak przyjęła i dziś wpływowi związkowcy pocztowi, którzy automaty uważali – nie bez słuszności – za kilerów etatów na własnym podwórku, szukają winnych kosztowego zapóźnienia swojej firmy. I wskazują palcem na Orlen, który miał rozwijać automaty pod rękę z Pocztą, ale w końcu machnął ręką i robi to sam. Nie dziwię się Orlenowi, że pozbył się hamulcowego. W końcu dla niego to nowy biznes, niekonkurencyjny do podstawowego, jak w przypadku Poczty. Ta zresztą miała dużo ważniejsze sprawy na głowie niż rozwój własnego biznesu, m.in. niedoszłe wybory kopertowe.

Czytaj więcej

Bratobójcza walka Orlenu i Poczty Polskiej. Solidarność mówi o „patologii”

Jest jeszcze jeden aspekt – rynkowy. Zdecydowanie wolę sytuację, gdy firmy należące do rodziny Skarbu Państwa konkurują na jakimś rynku, a nie idąc ramię w ramię, próbują go zmonopolizować i wykończyć konkurencję. Zresztą rynku pocztowych automatów zmonopolizować się teraz nie da. Owszem, jest lider, który zdecydowanie na nim dominuje, dyskontując korzyści z pozycji prekursora, ale Brzoskowym maszynom bardzo szybko przybywa konkurencji. Ostro w automaty wchodzi Allegro, do konkurencji dołączyła firma kurierska DPD. No i oczywiście jest wspomniana dwójka graczy państwowych.

Wszyscy starają się zająć jak najlepszą pozycję, wypełniając białe plamy na mapie. Maszyny trafiają już na wieś. A w miastach często już widać taki ich gąszcz, że niepokoi to aktywistów dbających o ład przestrzenny. Firmy ostro walczą cenami. Napędzany przez handel rynek ciągle jest w fazie rozwoju, która potrwa jeszcze kilka lat. Gdy już się nasyci i jasne będzie, kto jak bardzo urósł, rozpocznie się kolejna faza – przejęć rywali. A wtedy pilnujmy konkurencji, by nikt go nie zmonopolizował. Bo wtedy będzie drożej, ale pod względem jakości i dostępności gorzej.