Kończy się szkoła, kończy się dziecięca beztroska, kończy się opieka rodziców. Zaczynają się prawdziwe, życiowe wybory.
Kronika dzieciństwa i dojrzewania naszej giełdy obfitowała w momenty wesołe i smutne, a na pewno warte zapamiętania. Urodziła się na początku lat 90. jako dziecko nie do końca chciane i oddane na państwowe wychowanie (banki nie były zainteresowane udziałami w kapitale akcyjnym).
Jej pierwszym domem stało się gmaszysko, w którym straszył jeszcze duch Władysława Gomułki. Z pożyczonym komputerem, publikowanymi raz w tygodniu notowaniami pięciu firm i garstką młodych maklerów poprzebieranych w czerwone szelki (w tamtych czasach tak właśnie wyobrażaliśmy sobie giełdę na podstawie pełnych fascynacji wspomnień z filmu „Wall Street" i brytyjskiego serialu „Capital City"). Ale – na jej szczęście – z pełnymi pasji i zaangażowania wychowawcami.
Pierwszy poważny kryzys wieku dziecięcego przyszedł już po trzech latach. Najpierw WIG poszybował dziesięciokrotnie w górę, potem wiosną 1994 r. dwie trzecie wartości stracił. Była to szybka nauka, co oznaczają pojęcia „giełdowe szaleństwo" i „giełdowy krach". Lekcja była bolesna, została jednak dość szybko przez wszystkich zapomniana. Od roku 2002 przerabialiśmy więc ją jeszcze raz, choć tym razem w towarzystwie całego świata. Nasza napompowana entuzjazmem polskich i zagranicznych inwestorów oraz wielkimi zakupami robionymi przez OFE giełda znów poszła czterokrotnie w górę, pojawiły się firmy z zagranicy, powstały mocarstwowe pomysły międzynarodowych fuzji i przejęć, a nawet nieśmiałe porównania z Londynem i Frankfurtem. Po to, by w roku 2008, na fali globalnego kryzysu, WIG ponownie stracił dwie trzecie wartości. Oraz po to, by po wyhamowaniu prywatyzacji i okrojeniu OFE nasza giełda znalazła się od kilku lat w długotrwałym trendzie bocznym z kiepskimi rokowaniami wzrostu na najbliższe miesiące.
No cóż, wszystko to był okres wzlotów i upadków okresu dorastania. Dziś musimy sobie odpowiedzieć na prawdziwe pytania o przyszłość naszej pełnoletniej giełdy. Czy ma ona prawdziwe szanse rozwoju bez wymuszonego zasilania przez prywatyzacje i OFE? Czy i pod jakimi warunkami giełda tej wielkości może przetrwać w konkurencji z gigantami? Czy powinna starać się znaleźć dla siebie niszę, czy też szukać partnerów o podobnej wielkości i problemach? A może dać się wchłonąć przez gigantów? Czy nasza własna polityka gospodarcza, deklarująca dziś wsparcie dla rozwoju rodzimego kapitału, może pomóc w jej rozwoju? Czy też, pełna nieufności do rynku, raczej ją dobije?