Zupełnie nic. Choć zaniedbania widać gołym okiem, to kalkulacji nikt nie robi. Na tym można by poprzestać, ale lektura raportu w „Journal of Epidemiology and Community Health” zmusza nas do zastanowienia się nad priorytetami polityki społecznej w Polsce. Pod względem udziału wydatków społecznych w PKB za rządów PiS dotarliśmy bowiem do średniej unijnej. Awans zawdzięczamy jednak tylko wzrostowi wydatków na świadczenia rodzinne i emerytalne. Jeśli jednak wziąć pod uwagę wydatki na zdrowie, to nadal mocno odstajemy od europejskich norm.
Próba bilansu minionych lat powinna więc sprowokować dyskusję o polityce społecznej. Kluczowa kwestia to: czy mocniej wspierać usługi społeczne czy transfery pieniężne? Jak lepiej adresować politykę społeczną i co robić, aby wspierała rozwój gospodarczy?
Tymczasem dziś każda debata zaczyna się i kończy na 500+, a właściwie na niekończącym się rządowym festiwalu kolejnych „plusów”. Co w istocie sprowadza się do kwestii: „komu tu jeszcze dać?”.
Jak zauważają Katarzyna Kłosińska i Michał Rusinek w książce „Dobra zmiana”, samo pojęcie „plus” pełni wyłącznie funkcję retoryczną. Ma nieść skojarzenia z obfitością, z nadmiarem, a przez to z sukcesem. Zapewne dlatego obecnie w Sejmie omawiane jest „Małżeństwo plus”, które ma docenić dotrzymanie przysięgi małżeńskiej przez co najmniej 40 lat. Wcześniej mieliśmy różne plusy, nawet kuriozalną „Świnię plus”. Teraz w walce z inflacją rząd również sięga po dalsze, w istocie zaś finansowe datki o charakterze osłonowym, np. dopłaty do węgla czy innych paliw.
Kłamstwo socjalne, jakie od lat serwuje nam rząd, polega na tym, że polityka społeczna sprowadza się do prostych transferów. Te zaś nie grzeszą solidarnością. Nadmiar wydawanych na nie pieniędzy ogranicza inne wydatki społeczne, w tym na ochronę zdrowia. Ludzie nie wiedzą zaś, że im więcej rozmaitych „plusów”, tym dłuższy „minus” dla przychodni i szpitali.