Reklama
Rozwiń

Krzysztof Adam Kowalczyk: Straszenie inflacją jak u Bałtów to humbug

Rekordowa inflacja w Litwie, Łotwie i Estonii to nie wina euro, ale drożejącej energii, której stawki idą tam w górę dużo szybciej niż w Polsce.

Publikacja: 19.10.2022 18:59

Krzysztof Adam Kowalczyk: Straszenie inflacją jak u Bałtów to humbug

Foto: Adobe Stock

Foto: eurostat

Ilekroć słyszę przeciwników euro chcących pozostać przy złotym na wieki wieków amen, tylekroć pada argument, że w polityce pieniężnej nie sprawdza się hasło „one size fits all”, a uśredniony przez EBC dla całej eurostrefy poziom stóp procentowych nie jest dobry dla poszczególnych jej członków. Koronnym dowodem ma być sytuacja północnych sąsiadów – Bałtów, którzy jakoby właśnie z powodu euro zmagają się ze znacznie wyższą inflacją niż u nas.

Faktycznie, w Litwie, Łotwie i Estonii inflacja bije europejskie rekordy. Jak wynika z udostępnionych właśnie przez Eurostat danych, wyniosła tam we wrześniu odpowiednio 22,5 proc., 22 proc. i 24,1 proc., licząc rok do roku, podczas gdy w Polsce „tylko” 15,7 proc. (według wskaźnika HICP; CPI używany przez GUS wskazał aż 17,2 proc.).

Pominę to, że wedle przeciwników euro zachowanie suwerennej polityki pieniężnej w Polsce miało lepiej dostrajać ją do potrzeb krajowej gospodarki, a mimo to wylądowaliśmy na wysokim siódmym miejscu rankingu inflacji w UE. Skupię się na tym, co tak bardzo winduje ceny u Bałtów.

Otóż, wystarczy zanurzyć się głębiej w tabele Eurostatu, by zauważyć, że to głównie skutek dramatycznego skoku cen energii. W Estonii, kraju o najwyższej inflacji w UE, były one we wrześniu aż o 79,6 proc. wyższe niż przed rokiem. W Litwie energia w rok podrożała o 73 proc., a w Łotwie o 65 proc. Wszystkie te kraje bazują głównie na imporcie bijących rekordy cenowe gazu i prądu. Dla porównania, w Polsce, kraju z inflacją o jedną trzecią niższą, ale własnym węglem, którego „starczy na 200 lat”, wzrost cen nośników energii i opału wyniósł 44 proc. rok do roku.

Ale to i tak ulgowo na tle np. Holendrów. Droższa energia uderzyła w nich wielokrotnie mocniej (jesj ceny wzrosły o 113,8 proc. rok do roku) niż w nas, głównie z powodu rekordowo drogiego gazu, a mimo to borykają się oni z inflacją 17,1 proc., porównywalną do naszej. Na samym dole inflacyjnej tabeli w UE – z 6,6 proc. wzrostu ogólnego poziomu cen przy 18,8-proc. skoku stawek za energię – znajduje się bazująca na energetyce atomowej Francja.

Te kilka przykładów pokazuje, że o poziomie inflacji w tych burzliwych czasach decyduje w pierwszym rzędzie miks energetyczny, a polityka pieniężna – o tyle, o ile pozwoli się temu impulsowi inflacyjnemu rozlać i zakorzenić. Dlatego ponurym paradoksem jest to, że w Polsce bez euro premier i szef banku centralnego głównym winnym katastrofalnej inflacji czynią energią. A tam, gdzie to właśnie energia drenuje portfele mocniej niż u nas, winna ma być wspólna waluta. Dlatego straszenie euro i inflacją jak u Bałtów to dla mnie polityczny humbug.

Ilekroć słyszę przeciwników euro chcących pozostać przy złotym na wieki wieków amen, tylekroć pada argument, że w polityce pieniężnej nie sprawdza się hasło „one size fits all”, a uśredniony przez EBC dla całej eurostrefy poziom stóp procentowych nie jest dobry dla poszczególnych jej członków. Koronnym dowodem ma być sytuacja północnych sąsiadów – Bałtów, którzy jakoby właśnie z powodu euro zmagają się ze znacznie wyższą inflacją niż u nas.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Polacy oszczędzają jak nigdy dotąd. Ale dlaczego trzymają miliardy na kontach?
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Opinie Ekonomiczne
Czas ucieka. UE musi znaleźć sposób na rosyjskie aktywa
Opinie Ekonomiczne
Adam Roguski: Ustawa schronowa, czyli tworzenie prawa do poprawy
Opinie Ekonomiczne
Ptak-Iglewska: USA zostawiają w biedzie swoich obywateli. To co mają dla UE?
Opinie Ekonomiczne
Bartłomiej Sawicki: Rachunki za prąd „all inclusive” albo elastyczne taryfy