I nie chodzi tylko o kredyty hipoteczne pozwalające kupić wymarzone M. Łatwo dostępne kredyty bierzemy, by pojechać na wakacje, kupić pralkę czy telewizor.
O ile jednak Polacy nie mają większych oporów, by się zadłużać, o tyle nadal z dużym trudem przychodzi im przyznanie się do tego, że długi ich przerastają. Świadczy o tym spodziewana w tym roku liczba 5 tys. upadłości konsumenckich nad Wisłą. Dla porównania: w Wielkiej Brytanii czy Niemczech takich indywidualnych bankructw jest w ciągu roku po blisko 100 tys. Na Zachodzie, głównie w Stanach Zjednoczonych, większe jest przyzwolenie społeczne dla tego typu rozwiązań. W pogoń za finansowym sukcesem wliczona jest tam bowiem możliwość porażki. Nie zakłada się powszechnie, że np. pierwszy pomysł na biznes musi się od razu okazać strzałem w dziesiątkę. W naszym kraju pieniądze, zarówno ich duża ilość, jak i brak, są tematem tabu. Niechętnie przyznajemy się do nietrafionych inwestycji, nawet wtedy, gdy są okazją do nauczenia się czegoś nowego.
Zainteresowanie ogłaszaniem upadłości konsumenckiej powinno rosnąć wraz z większą wiedzą na ich temat. Z tą nie jest najlepiej – ze względu na wciąż krótką historię korzystnych dla konsumentów rozwiązań. Konieczna jest także zmiana postrzegania upadłości. Nie zawsze przecież przerastające nas długi muszą oznaczać życie ponad stan. Bywa, że są efektem zdarzeń losowych. Tymczasem nie jest wykluczone, że będzie rosła liczba dłużników, chociażby za sprawą programu 500 +. Na razie boomu nie widać, ale kiedy jego beneficjanci kupią tablety czy wyjadą na wakacje, mogą zapragnąć czegoś droższego. Wtedy potrzebna im będzie dodatkowa gotówka i zadłużenie się. Oby tylko na tych zakupach skorzystały ich dzieci.